29 lut 2016

Oscarowy Poniedziałek

No i największa filmowa gala już za nami. Prawdopodobnie, gdybym prowadził bloga lifestylowego, to nie wiedziałbym w co ręce włożyć i od czego zacząć omówienie 88. ceremonii rozdania Oscarów. Dzisiaj nie będzie nic na temat strojów, w jakich przybyli poszczególni aktorzy, nie będzie też nic na temat występów i tego w jaki sposób poprowadzone zostało samo wydarzenie. Będzie tylko i wyłącznie filmowo!
Jeżeli ktoś czytał wczorajszą Filmową Niedzielę, tudzież zaglądał na mojego fb, to na pewno widział obstawiałem w poszczególnych kategoriach. 

Lista zwycięzców (kategorie pogrubione to te, które zgadzały się z moimi typami):
Najlepszy film: Spotlight
Najlepszy aktor pierwszoplanowy: Leonardo DiCaprio (Zjawa)
Najlepsza aktorka pierwszoplanowa: Brie Larson (Pokój)
Najlepszy aktor drugoplanowy: Mark Rylance (Most szpiegów)
Najlepsza aktorka drugoplanowa: Alicia Vikinder (Dziewczyna z portretu)
Najlepszy reżyser: Alejandro Gonzalez Inarritu (Zjawa)
Najlepszy scenariusz oryginalny: Spotlight
Najlepszy scenariusz adaptowany: Big Short
Najlepszy film nieanglojęzyczny: Syn Szawła
Najlepsza charakteryzacja: Mad Max: Na drodze gniewu
Najlepsza muzyka oryginalna: Nienawistna ósemka 
Najlepsza piosenka: "Writing's on the Wall" Sam Smith
Najlepsza scenografia: Mad Max: Na drodze gniewu
Najlepsze efekty specjalne: Ex Machina
Najlepsze kostiumy: Mad Max: Na drodze gniewu
Najlepsze zdjęcia: Zjawa
Najlepszy film animowany długometrażowy: W głowie się nie mieści
Najlepszy dźwięk: Mad Max: Na drodze gniewu
Najlepszy montaż: Mad Max: Na drodze gniewu
Najlepszy montaż dźwięku: Mad Max: Na drodze gniewu
Najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny: Amy
Dziewięć trafień! Nie jest źle.
Największym wygranym tegorocznej gali jest zdecydowanie Leonardo DiCaprio, który dostał Oscara za rolę Hugha Glassa w Zjawie. Mam wrażenie, że dla niego to było "być albo nie być", bo pewnie kolejna tak spektakularna rola nieprędko mu się trafi. Tak, czy siak, internet stracił swojego kozła ofiarnego i raczej więcej memów ze smutnym Leo nie zobaczymy. Najwięcej Oscarów, bo aż sześć zgarnął Mad Max, co dla niektórych może być sporym zaskoczeniem, jednakże kategorie w których został nagrodzony raczej najważniejszych. Niemniej to i tak ogromny sukces dla filmu akcji. Zgodnie z moimi przewidywaniami, filmem roku okazał się "Spotlight", poruszający ważny i trudny temat pedofilii w kościele katolickim. Oscara za muzykę, tak jak tego pragnąłem, otrzymał Ennino Morricone za stworzenie wspaniałej ścieżki dźwiękowej do "Nienawistnej Ósemki". Co zaś się "Zjawy" tyczy, to niektórzy mogą być zawiedzeni, ponieważ mimo zdobycia trzech (w tym dwóch ważnych) nagród, film ten przegrał w wielu kategoriach. W pewnym sensie mnie to nie dziwi, ponieważ mimo iż jest to pięknie nakręcony film, to raczej ciężko mi mówić o nim, jaki o filmie roku, czy też wiekopomnym dziele, o którym będzie się mówiło przez lata. Dużą i przy tym pozytywną niespodzianką jest nagroda dla "Ex Machiny", jednego z najlepszych (według mnie) filmów ubiegłego roku. Kilka z filmów, które w tym roku były nominowane wciąż mam do nadrobienia, w tym "Pokój", który jak dotąd zbiera same pozytywne recenzje.

Oglądaliście galę? Sądzicie, że słusznie przyznano nagrody? Koniecznie dajcie znać!


28 lut 2016

Filmowa Niedziela #7 Ave, Cezar!

Dzisiejsza noc, jak co roku, będzie dla fanów kina wyjątkowa, ponieważ właśnie wtedy odbędzie się 88. gala rozdania Oscarów. Na pewno każdy, kto na poważnie interesuje się światem filmowym, nie omieszka rano sprawdzić kto wygrał w poszczególnych kategoriach (no chyba, że macie zamiar zarwać noc i obejrzeć galę na żywo). Jeżeli chodzi o moich tegorocznych faworytów, to jako najlepszy film roku spośród nominowanych, statuetkę bez wahania przyznałbym "Spotlight". Jest to film oparty na faktach, poruszający trudny i niekoniecznie chętnie omawiany temat pedofilii w kościele katolickim (pełna recenzja TU). Moje typy w kategorii "najlepszy aktor pierwszoplanowy" cały czas ulegały zmianie. Pewnie gdyby nie fakt, że rok temu Eddie Redmayne zgarnął Oscara, to właśnie jemu bym go przyznał za wspaniale zagraną rolę w Dziewczynie z portretu. Jako, że jednak mam dobre serce, to Leo otrzymuje moje błogosławieństwo w tej kategorii za swoją rolę w Zjawie. Niech w końcu dostanie tę nagrodę i wstawi ją w wielką gablotę, żeby mogła sobie tam stać na wieki wieków i błyszczeć w świetle słońca. Ciężko jest mi wytypować najlepszą aktorkę pierwszoplanową, bo spośród pięciu nominowanych miałem okazję obejrzeć tylko dwa filmy, czyli "Brooklyn" i "Joy". Jeżeli miałbym wybierać pomiędzy tymi dwoma, to stawiam na Jennifer Lawrence za "Joy", jednakże serce mi podpowiada, że nagrodę może otrzymać Cate Blanchet grająca w "Carol", który swoją oficjalną premierę w polskich kinach będzie mieć dopiero po rozdaniu Oscarów. Co do pozostałych kategorii, to w skrócie: najlepsza aktorka drugoplanowa- Alicii Vikander, aktor drugoplanowy- Christian Bale, najlepszy reżyser- Adam McKay (Big Short), najlepszy scenariusz oryginalny- Ex Machina, scenariusz adaptowany- Marsjanin, najlepsza charakteryzacja- Mad Max, najlepsze muzyka oryginalna- Nienawistna ósemka, najlepsza scenografia- Dziewczyna z portretu, efekty specjalne- Mad Max, kostiumy- Dziewczyna z portretu, najlepsze zdjęcia- Zjawa, najlepszy montaż- Big Short. Kilka kategorii pominąłem. W końcu nie można mieć wszystkiego.

A jakie są Wasze oscarowe typy? Koniecznie dajcie znać w komentarzach.

Oczywiście jutro na blogu pojawi się jeszcze oscarowy poniedziałek, czyli małe podsumowanie tego kto co wygrał + kilka komentarzy, jeżeli będę mieć jakieś "ale", a one na pewno się pojawią. Co się zaś tyczy dzisiejszej recenzji, którą przeczytać możecie poniżej, to odejdziemy na chwilę od tych galowych klimatów na rzecz nowej premiery.

Tytuł: Ave, Cezar!
Reżyser: Joel Coen, Ethan Coen
Czas trwania: 106 min.
Premiera: 19 luty 2016

Moja opinia o filmie:
Przyznam szczerze, że nie widziałem zbyt wielu filmów w reżyserii braci Coen, niemniej jednak "Ave, Cezar!" skusiło mnie swoją tematyką i obsadą pełną gwiazd wśród których m.in. George Clooney, Scarlett Johansson oraz Ralph Fiennes.

Film ten skupia się na złotych latach 50-tych Hollywood, kiedy to swoje triumf święciły wielkie masowe produkcje mocno rozwijającego się wówczas kina. Akcja "Ave, Cezar!" w dużej mierze skupia się w wielkich halach filmowych, gdzie dochodzi do tajemniczego zniknięcia znanej gwiazdy, odgrywającej główną rolę w kręconym właśnie filmie. Jest to oczywiście jeden z wielu dynamicznie zmieniających się wątków, a co najlepsze, prawdopodobnie ten najsłabszy. Najlepiej według mnie wypadły sceny ukazujące kręcenie kolejnych wielkich produkcji. Co zaś się obsady tyczy, to widz otrzymuje całą gamę najróżniejszych bohaterów, niestety, co działa na niekorzyść całości, najlepiej wypadają ci, którzy de facto dostają najmniej scen do zagrania. Ralph Finnes i Tilda Swinton są przykładem świetnych i charyzmatycznych postaci, które pojawiają się, rozśmieszają widza, zachwycają grą aktorską, po czym szybko znikają, kiedy tylko przestają być potrzebni w dalszym kreowani historii. Stylistycznie film ten kojarzy mi się trochę z "Grand Budapest Hotel", bo to kolejny kolorowy, przerysowany, a do tego ładnie nagrany twór, podczas którego można wyłączyć myślenie i oddać się błogiej, niekoniecznie złożonej rozrywce.

"Ave, Cezar!" jako komedia sprawdza się dobrze, choć mam wrażenie, że z tego filmu można było wyciągnąć więcej. Choć całość czasowo skrojona była na prawie idealnie, to ciągle miałem wrażenie, że czegoś w tym filmie mi brakuje. Jakiegoś ważnego elementu, którego nie odkryłem zarówno ja, jak i jego reżyserzy, a który dopełniłby całość i pozwoliłby dać jedną gwiazdkę więcej. Niemniej jednak "Ave, Cezar!" stanowi obraz przyjemny i lekki, na który spokojnie możecie wybrać się ze znajomymi. 

Ocena filmu


No to co... moje oscarowe typy przedstawione, a film zrecenzowany. Pozostaje się pożegnać. Do zobaczenia jutro, w oscarowy poniedziałek. Dajcie znać, czy będziecie oglądać galę ;)


25 lut 2016

Sekrety francuskiej kuchareczki [RECENZJA]


Tytuł: Sekrety francuskiej kuchareczki
Autor: Marie-Morgane Le Moel
Ilość stron: 352
Wydawnictwo: Kobiece
Cena: 34,90 zł

Witajcie! Już po raz drugi przybywam do Was z recenzją książki oferowanej przez Wydawnictwo Kobiece. Aczkolwiek tym razem będzie to coś stricte innego od smutnej i poważnej "Dziewczyny z ogrodu", którą miałem okazję recenzować miesiąc temu. Dzisiaj wraz z autorką "Sekretów francuskiej kuchareczki" zabierzemy Was we wspaniałą podróż pomiędzy Europą, Ameryką, a Australią, która pobudzi kubki smakowe i zainspiruje do kuchennych podbojów.

"Sekrety francuskiej kuchareczki" w całości skupiają się na losach mieszkającej we Francji Marie. Bohaterkę tę poznajemy jako młodą dziewczynkę i towarzyszymy jej przez wiele następnych lat życia, by móc zobaczyć, jak dorasta, zmienia się w kobietę i staje przed trudnymi wyborami dotyczącymi jej przyszłości. To jednak nie jest jedna z tych książek koncentrujących się na życiowych porażkach i dramatach, choć i tych tutaj nie zabraknie. 

Już od pierwszych stron rzuca się w oczy, że powieść ta napisana została lekkim i przyjemnym językiem, dzięki czemu przeczytanie tych kilkuset stron nie stanowi większego problemu, a sama książka nada się zarówno dla młodszych, jak i starszych czytelników. Zastosowanie narracji pierwszoosobowej sprawia, że łatwo jest wczuć się w klimat opowiedzianej historii i spojrzeć na nią przez pryzmat głównej bohaterki- Marie- która jest przesympatyczną i jakże pozytywną postacią. Marie to dziewczyna szukająca swojego miejsca w świecie, zmieniająca się wraz z upływem lat. Jak się okazuje po kilku rozdziałach, bohaterka ta w przeciwieństwie do swojego brata nie jest utalentowana muzycznie, co skazuje ją na życie w jego cieniu. Nawet mimo tego "Sekrety francuskiej kuchareczki" wydają się być niezwykle ciepłą i pozytywną książką. Marie w swoim życiu równie często co miejsce zamieszkania, zmienia mężczyzn, dzięki czemu przez powieść przewija się sporo różnorodnych postaci. Niektórzy pojawiają się na jedną noc i znikają, inni zaś zostają na dłużej pozwalając, by czytelnicy mogli ich bliżej poznać.
Jednakże spoiwem, trzymającym książkę w całości nie są poboczni bohaterowie, a kuchnia i wspaniałe jedzenie! Na koniec każdego rozdziału czytelnik dostaje kolejny przepis, zaczynając od prostych i smacznych deserów, a kończąc na wykwintnych daniach głównych. Każdy przepis dodatkowo zaopatrzony jest w przydatne wskazówki, dzięki czemu ich realizacja nie powinna być problemem nawet dla nowicjusza. Czasami naprawdę ciężko się oprzeć pokusie, by nie pobiec od razu do kuchni i wypróbować kilka z zaserwowanych przez autorkę przepisów. Oczywiście tematyka jedzenia zgrabnie wpleciona jest w całość, nadając powieści odpowiedni sens, bo przecież jedzenie nie tylko godzi konflikty (choć jak udowadnia autorka, może być i powodem do powstania kłótni), ale także leczy rany, przede wszystkim te zadane przez niespełnioną miłość.

"Sekrety francuskiej kuchareczki" to niesamowicie sympatyczna i lekka książka, przeznaczona dla wszystkich, którzy kochają gotować, jeść albo po prostu pragną zaznajomić się ze światem rondli i odkryć do czego służy piekarnik. Polecam przeczytać ją każdemu, ponieważ jest to wspaniała inspiracja do podróży i to nie tylko tych kulinarnych!

Ocena książki: 7/10

Plusy:
-lekki i przyjemny język
-pełna przydanych przepisów kulinarnych
-zgrabnie wplata wątek jedzenia w historię głównej bohaterki

Minus:
-brak

Za udostępnienie książki do recenzji dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu.


23 lut 2016

Zjawa [RECENZJA]


Tytuł: Zjawa
Autor: Michael Punke
Ilość stron: 296
Wydawnictwo: Sonia Draga
Cena: 34,90 zł

O książce Michaela Punke prawdopodobnie nigdy bym nie usłyszał, gdyby nie szeroko promowany, nominowany w dwunastu Oscarowych kategoriach film, bazujący na tej powieści. O "Zjawie" w reżyserii Alejandro Gonzaleza Inarritu, z Leonadro DiCaprio, mówi się teraz wszędzie. Film oczywiście widziałem i nawet recenzowałem (o tu). Dzisiaj jednak nie o filmie, a o książce, choć de facto bez małych porównań obu tworów się nie obejdzie.

"Zjawa" opowiada historię Hugha Glassa, trapera, który zostaje ciężko raniony podczas ataku niedźwiedzia grizzly. Umierający Hugh pozostawiony zostaje z dwójką ludzi, którzy po śmierci mają zapewnić mu godny pochówek. Jak się jednak okazuje Glass trzyma się życia dłużej, niż można by wcześniej przypuszczać, dlatego pilnujący go bezwzględny Fitzgerald i młody Bridger w obawie przed nadchodzącym niebezpieczeństwem w postaci Indian, zostawiają Glassa samego w dziczy, pozbawionego jakiejkolwiek broni i jedzenia. Od tego momentu Glass będzie próbował przeżyć w niesprzyjającym i pełnym niebezpieczeństw otoczeniu, ogarnięty żądzą zemsty wobec mężczyzn, którzy pozostawili go na okrutną śmierć.

Ku mojemu zaskoczeniu, po spójnym wstępie, historia opowiedziana w książce znacznie różni się od tej ukazanej w filmie. To poniekąd spory plus, ponieważ nawet oglądając wcześniej kinową adaptację "Zjawy", książka ta będzie zaskakiwać niektórymi wydarzeniami, w tym także, zakończeniem, tak diametralnie innym w obu przypadkach. Film jest o wiele bardziej artystyczny i przy okazji do granic możliwości w hollywoodzki sposób podrasowany, by zgarnąć jak największą ilość nagród i przyciągnąć widzów. Książka natomiast jest bardziej oszczędna w środkach wyrazu, przy tym bardziej surowa i męska. "Zjawa" w całości skupia się na trudach związanych z przetrwaniem głównego bohatera, zdeterminowanego by przeżyć i wypełnić swój cel, jakim jest zemsta na ludziach, którzy go okradli i pozostawili na pewną śmierć. Tułaczka jakiej musi podjąć się Hugh jest podwójnie ciężka, ponieważ jego ciało okaleczone przez niedźwiedzia nie pozwala mu na normalne funkcjonowanie, polowanie, czy chociażby utrzymanie się na dwóch nogach, dlatego główny bohater w wielu przypadkach będąc na krawędzi życia i śmierci musi wykazać się odwagą, sprytem i wytrzymałością. To właśnie czyni go postacią wyjątkową. 
Ponadto "Zjawa" przedstawia wspaniały obraz dzikiej, nieokiełznanej natury. Czytelnik zabrany zostaje we wspaniałą podróż po gęstych lasach i wzdłuż rzek takich, jak Platte, czy Missouri, gdzie obozują wrogo nastawieni Indianie Arikara. Książka ta mocno działa na wyobraźnię, dlatego podczas czytania łatwo mi było dostrzec zarówno piękno, jak i niebezpieczeństwo świata, który przemierzał główny bohater. Jednakże mimo tych wszystkich plusów są również minusy w postaci powtarzalności wątków. W pewnym momencie losy Glassa stają się przewidywalne i na zmianę, to wpada w tarapaty, z których cudem uchodzi cało, to trafia do miejsca, gdzie może odpocząć, nabyć potrzebny ekwipunek i wyleczyć rany. Na zmianę zdobywa i traci swoich kompanów, nie dopuszczając do siebie głębszych emocji i jakiejkolwiek rozpaczy. Taki jest jednak jego charakter, bowiem Glass wbrew kruchemu nazwisku jest twardy jak skała. 

Bądź, co bądź, "Zjawa" wciąga i czyta się ją z zaciekawieniem, szczególnie, że nie należy do książek wybitnie długich i do tego w dużej mierze oparta jest na faktach. Co prawda w niektórym scenom, czy chociażby zakończeniu można było nadać większej dramaturgii, jednakże brak rozmachu z jakim został zrobiony film, też ma swoje mocne strony. "Zjawę" polecę wszystkim tym, którzy lubią książki stonowane i surowe, bez zbędnych ozdobników i nadmiernego wylewu emocji, koncentrujące się głównie na ciężkich zmaganiach głównego bohatera, zmierzającego do obranego przez siebie celu.

Ocena książki: 7/10

Plusy:
-niesamowicie twardy i zdeterminowany główny bohater
-świetnie ukazany motyw przetrwania w trudnych warunkach
-powieść surowa i oszczędna środkach wyrazu

Minusy:
-powtarzalność i przewidywalność losów głównego bohatera


21 lut 2016

Filmowa Niedziela #6 Brooklyn

W tym roku założyłem sobie za cel obejrzenie wszystkich ośmiu filmów nominowanych do Oscarów w kategorii "Najlepszy film". Do gali pozostał już tylko tydzień, a do nadrobienia mam jeszcze tylko dwa filmy, czyli "Most szpiegów" oraz "Pokój". Dzisiaj natomiast recenzja również nominowanego "Brooklyn", na który spontanicznie wybrałem się kilka dni temu i który dość pozytywnie mnie zaskoczył.

Tytuł: Brooklyn
Reżyser: John Corwely
Czas trwania: 105 min.
Premiera: 19 lutego 2016

Film nominowany do Oscarów w kategoriach:
-najlepszy film
-najlepsza aktorka pierwszoplanowa (Saoirse Ronan)
-najlepszy scenariusz adaptowany

Moja opinia o filmie:
Główną bohaterką filmu jest młoda dziewczyna, mieszkająca w Irlandii Ellis (Saoirse Ronan). Jej perspektywy na przyszłość niestety nie zapowiadają się kolorowo bowiem są lata 50. XX wieku i znalezienie dobrej pracy zapewniającej godziwe wynagrodzenie dla niektórych graniczyło z cudem. Kiedy więc pojawia się okazja rozpoczęcia lepszego życia i zdobycia wykształcenia w USA, Ellis od razu decyduje się na wyjazd. Ten jednak wiąże się z opuszczeniem rodziny, przyjaciół i zostawieniem całego dotychczasowego życia za sobą. Ellis zamieszkuje na Brooklynie i musi radzić sobie z niezwykle silną tęsknotą za domem. 

I to właśnie wspomniana już tęsknota, a także trud związany podejmowaniem ważnych decyzji i z życiem imigranta, są główną problematyką poruszoną w filmie. A wszystko to przedstawione na przykładzie Ellis odgrywanej przez Saoirse Ronan, która pozytywnie zaskoczyła mnie swoją rolą, szczególnie, że dosyć ostrożnie podchodziłem do "Brooklyn" mając na uwadze niezwykle kiepskiego, a może nawet beznadziejnego "Intruza", którego miałem kiedyś nieprzyjemność oglądać,a w którym główną rolę miała również Ronan (jak widać, jaka książka, taka ekranizacja). Jak się jednak okazało, "Brooklyn" wyciągnął z tej aktorki wszystko co najlepsze i pokazał, że dziewczyna ta rzeczywiście posiada talent, dając jej kilka scen ukazujących ją w przejmującym smutku albo szczęściu, jakie stara się odnaleźć żyjąc w obcym kraju. Historia sama w sobie jest interesująca i przedstawiona została w bardzo klarowny i estetyczny sposób, niemniej jednak nieuniknione są tu nieco banalne sceny mające na celu wyciśnięcie z widza kilku łez. Jest również dobrze rozbudowany wątek miłosny, na tyle mocny, by w udźwignąć dużą część filmu i przysporzyć bohaterce kolejnych problemów. 

Na specjalną uwagę i oklaski w tym filmie zasługuje świetnie oddany klimat lat 50. zaczynając od scenografii, poprzez stroje, a na zachowaniu poszczególnych postaci kończąc. Do tego jeszcze wspaniała muzyka stosowana naprzemiennie z ciszą, która pojawia się w scenach idealnie do tego pasujących, pozwalając skupić się na prawdziwych emocjach, a nie na sztucznie zbudowanej otoczce. "Brooklyn" to film ładny, spokojny, delikatny i idealnie wyważony w czasie. Może i nie ma szans by zgarnąć Oscara, jako najlepszy film roku, niemniej jednak warto go obejrzeć, bo chociaż na długo nie pozostanie w głowie, to stanowi przyjemny dla oka obraz.

Ocena filmu:

No więc, kto z Was już widział "Brooklyn", a kto dopiero zamierza wybrać się na niego do kina? Jestem ciekaw waszych opinii na temat tego filmu ;)


18 lut 2016

Mędrzec kaźni [RECENZJA]


Tytuł: Mędrzec kaźni
Autor: Tomasz Kowalski
Liczba stron: 144
Wydawnictwo: MG
Cena: 34,90 zł

Dzisiaj pod lupę biorę pewną nowość, czyli jeszcze świeży debiut literaci Tomasza Kowalskiego, zatytułowany "Mędrzec kaźni". Jest to krótka książka na jeden wieczór, osadzona w roku 1939. Jej akcja dzieje się we Francji i skupia się na wywiadzie prowadzonym przez młodego amerykańskiego dziennikarza Stevena Mulforda z francuskim katem Jakobem. Temat rozmowy mężczyzn oscyluje oczywiście wokół wykonywanego niegdyś przez Jakoba zawodu, jakim było ścinanie za pomocą gilotyny głów przestępców skazanych na śmierć. Rozmowa ta jednak w pewnym momencie wymyka się spod kontroli i ze zwykłego wywiadu zmienia się w coś głębszego i poważniejszego, doprowadzając do wymiany skrajnie różnych poglądów obu bohaterów i stawiając dziennikarza w sytuacji, z jaką nigdy wcześniej nie miał do czynienia.

Po przeczytaniu tej książki od razu nasunęła mi się myśl, że jest to powieść, która idealnie nadaje się do wystawienia na scenie w teatrze za sprawą jedności miejsca i czasu akcji, a także faktu, że całość oparta została na dialogach. A jeżeli już o nich mowa, to grzechem byłoby nie wspomnieć o tym, jak świetnie zostały one skonstruowane. Rozmowy Stevena z Jakobem czyta się z przyjemnością bo szybko z tracą sztywną formułę wywiadu na temat krwawego fachu kata i zmieniają się w wymianę całkowicie różnych od siebie poglądów dotyczących moralności, wartości życia ludzkiego i zabijania w imię sprawiedliwości. Jest to jednak nie tylko zwykła rozmowa, ale gra prowadzona przez emerytowanego Jakoba, który w swój szalony plan wciąga nieświadomego niczego Stevena. I chociaż niespodzianka zaserwowana przez autora, jest dosyć przewidywalna, to w żaden sposób nie wpływa negatywnie na odbiór całości. Dramaturgia w "Mędrcu Kaźni" pojawia się dopiero po kilku rozdziałach i rośnie powoli, by w finale osiągnąć apogeum i zaskoczyć czytelnika nieoczekiwanym zakończeniem. Dodatkowo książka ta została wzbogacona o czarno-białe zdjęcia przedstawiające publiczne egzekucje, gilotyny, katów i odcięte głowy. Aż ciarki przechodzą po plecach podczas ich oglądania, co tylko potęguje niesamowity klimat tej książki.

Po zakończeniu lektury w mojej głowie pojawiło się wiele przemyśleń odnoszących się do kary śmierci, a także pytań, na które każdy sam będzie musiał sobie udzielić odpowiedzi. Przed sięgnięciem po tę powieść nie wiedziałem, czego powinienem się po niej spodziewać, finalnie jednak zostałem bardzo pozytywnie zaskoczony!

"Mędrzec kaźni" w kategorii debiutu sprawdził się znakomicie. Zaczynając od wspomnianych już wcześniej świetnie skonstruowanych dialogów, poprzez silnie zarysowanych bohaterów, a kończąc na wartościach, przesłaniu, które długo można by analizować. Jeżeli więc szukacie książki krótkiej, a jednocześnie mądrej i pozostającej w pamięci, to "Mędrzec kaźni" jest idealną propozycją.

Ocena książki: 9/10

Plusy:
-idealna do wystawienia jako sztuka teatralna
-skłania do przemyśleń
-porusza ważne tematy
-powolnie budowana dramaturgia

Minusy:
-brak

Za udostępnienie książki do recenzji dziękuję Wydawnictwu MG.

14 lut 2016

Filmowa Niedziela #5 Spotlight & Dziewczyna z portretu

Już za dwa tygodnie odbędzie się 88. ceremonia wręczenia Oscarów, dlatego idąc tym tropem przygotowałem dla Was dwie kolejne recenzje filmów, które w tym roku zostały nominowane w kilku kategoriach i mają realne szanse na zgarnięcie przynajmniej jednej statuetki.

Tytuł: Spotlight
Reżyser: Tom McCarthy
Czas trwania: 128 min.
Premiera: 5 luty 2016

Film nominowany do Oscarów w kategoriach:
-najlepszy film
-najlepszy aktor drugoplanowy (Mark Ruffalo)
-najlepsza aktorka drugoplanowa (Rachel McAdams)
-najlepszy reżyser (Tom McCarthy)
-najlepszy scenariusz oryginalny
-najlepszy montaż

Moja opinia o filmie:
Czy istnieje bardziej drażliwy temat na film od kościoła katolickiego? Szczególnie, jeżeli mowa o filmach, których zadaniem nie jest gloryfikacja ważnych dla tej instytucji postaci. "Spotlight" w reżyserii Toma McCarthy'ego skupia się na obecnie ważnym i częstym problemie pedofilii wśród księży. Nie jest to temat łatwy do ugryzienia, jednakże twórcy filmu w całości udźwignęli ten ciężar i stworzyli prawdziwie Oscarowe dzieło. Akcja filmu dotyczy głośnego amerykańskiego skandalu pedofilskiego sprzed lat, a umieszczona jest w dużej mierze w siedzibie jednego z bostońskich dzienników. Musicie wiedzieć, że nie jest to pozbawiony emocji dokument, a dramat z elementami thrillera, który trzyma w niesamowitym napięciu nawet mimo tego, że w fabule brak nagłych zwrotów akcji i scen mających na celu wyciśnięcie jak największej liczby łez. Fundamentami, na których zbudowano "Spotlight" są fakty i wydarzenia prawdziwe, dzięki czemu film ten nabiera tak realnego wymiaru i staje się jeszcze bardziej dołujący w momencie, kiedy widz uświadamia sobie, że to co ogląda, to nie fikcja, a prawda. Aktorzy zaangażowani do tego projektu poradzili sobie brawurowo i udowodnili, że bazując na rolach drugoplanowych można stworzyć wspaniały film i zagrać sceny pełne dramaturgii i realnych emocji, wyłączając jednakowo zbędne środki mające stworzyć klimat, czyli w tym przypadku muzykę, która w "Spotlight" pojawia się rzadko. I bardzo dobrze, bo film bardzo dobrze poradził sobie bez niej.
Wiem, że wiele osób może podchodzić do "Spotlight" sceptycznie ze względu na poruszoną tematykę, uwierzcie mi jednak, to nie jest film negujący wiarę i istnienie samego Boga. To jedyne nieco dołująca, pełna prawdy i potwierdzających to statystyk opowieść, faktów, tyczących się instytucji, jaką jest kościół katolicki, zarządzany przez ludzi, którzy by podtrzymać autorytet są w stanie zatrzeć to, co dla nich niekorzystne. Spośród wszystkich nominowanych filmów, które dotąd widziałem, to właśnie "Spotlight" według mnie zasłużył na Oscara, jako najlepszy film roku. To chyba powinno Was zachęcić do jego obejrzenia.

Ocena filmu



Tytuł: Dziewczyna z portretu
Reżyser: Tom Hooper
Czas trwania: 120 min.
Premiera: 22 stycznia 2016

Film nominowany do Oscarów w kategoriach:
-najlepszy aktor pierwszoplanowy (Eddie Redmayne)
-najlepsza aktorka drugoplanowa (Alicia Vikander)
-najlepsza scenografia
-najlepsze kostiumy

Moja opinia o filmie:
Czasami wystarczy mi tylko spojrzeć na obsadę by wiedzieć, czy dany film mi się spodoba. I tak właśnie było w przypadku "Dziewczyny z portretu", która opowiada prawdziwą historię małżeństwa malarzy- Einara i Gerdy, choć w większości skupia się na Einarze, który mimo bycia mężczyzną, nie czuje się komfortowo w swoim ciele, dlatego też postanawia przejść ryzykowną operację zmiany płci. Trzeba przyznać, że zarówno Eddie Redmayne grający Einara, jak i Alicia Vikander wcielająca się w jego żonę, Gerdę, pokazali prawdziwy aktorski kunszt podejmując się tak ciężkich ról i co więcej, nadali swoim postaciom wspaniałych charakterów, dzięki czemu wiele razy podczas seansu można zachwycać się odgrywanymi przez nich rolami. Gra aktorska to jednak nie jedyny element, który mnie w tym filmie zachwycił. Uwagę przykuwają przepiękne ujęcia, kolory, eleganckie stroje, czy chociażby scenografia błądząca gdzieś pomiędzy duńską surowością, a francuskim przepychem ukazanym w bogato zdobionych mieszkaniach i galeriach sztuki. W końcu nie przypadkowo właśnie w tych kategoriach "Dziewczyna z portretu" dostała nominacje do Oscarów. Co zaś historii przedstawionej na ekranie się tyczy, to już od pierwszych scen widać jasno, że główny bohater przejawia nienaturalne zamiłowania, zwracając uwagę na kobiece ubrania i badając fakturę materiału z jakiego zostały stworzone. Historia ta choć chwilami smutna, ujmuje w sobie aspekty tolerancji, miłości, która może znieść największe trudy i drogi prowadzącej do odnalezienia samego siebie. A to wszystko podkreślone naprzemiennie za sprawą ciszy i mocno sugerującej, aczkolwiek pięknej muzyki.
"Dziewczyna z portretu" niestety nie zgarnęła co prawda nominacji do najlepszego filmu, a szkoda, bo trzeba jednak przyznać, że to naprawdę dobre dzieło, które ogląda się z przyjemnością i które zostaje w pamięci. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że Eddie lub Alicia będą mieli szczęście i zgarną Oscara za swoje role.

Ocena filmu


Jeżeli macie okazję by wybrać się na któryś z powyższych filmów do kina, skorzystajcie, bo na pewno nie będzie to czas zmarnowany :)


12 lut 2016

Endgame. Klucz Niebios [RECENZJA]


Tytuł: Endgame. Klucz Niebios
Autor: James Frey
Liczba stron: 512
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Cena: 36,90 zł

Pamiętacie jak recenzowałem "Endgame"? (link do recenzji tu) Książka ta wówczas nie do końca spełniła moje oczekiwania, przez co nie byłem pewien, czy aby na pewno chcę sięgnąć po jej kontynuację. Wiele osób zapewniało mnie jednak, że drugi tom trylogii jest o wiele lepszy i na pewno się na nim nie zawiodę. Uwierzyłem na słowo i przeczytałem. I jak było?

No cóż, tym razem obyło się bez nużącego wstępu, a akcja już od samego początku była napięta i dynamiczna. Po zdobyciu przez graczy klucza ziemi wśród ludzi zasiany został niepokój. Gra z każdym dniem staje się coraz ostrzejsza, a jej uczestnicy mają coraz mniej czasu by odnaleźć kolejne klucze i ochronić swój lud przed zagładą, jaka czeka naszą planetę. Dużym pozytywem tej książki jest fakt, że bohaterów, czyli reprezentantów starożytnych ludów, przeżyło zaledwie dziewięciu, więc tym razem łatwiej mi było się połapać, kto jest kim. Gracze nadal polują na kolejne dwa klucze i gotowi są zabić każdego, kto stanie im na drodze. Wciąż obowiązuje kilka nawiązanych w pierwszym tomie sojuszy, czy są one jednak na tyle silne, by przetrwać? Jeżeli mowa o bohaterach, to warto napomknąć, że postacie, które w poprzednim tomie wydawały się niedopracowane i irytujące, w "Kluczu Niebios" prezentowały się o wiele bardziej okazale. Ich osobowości i charaktery stały się wyrazistsze (i chwała autorowi za to!), dzięki czemu książkę tę czytało mi się jeszcze szybciej i przyjemniej. Co najciekawsze, chwilami powieść ta tak bardzo mnie wciągnęła, że mimo późnej godziny (i wczesnej pobudki następnego dnia) ciężko było mi się od niej oderwać.

I to jeszcze nie wszystko! "Klucz Niebios" poza tym, że przedstawia brutalne i pełne nieoczekiwanych niespodzianek poszukiwania tytułowego klucza, skupia się również na populacji ludzkiej, przed którą staje widmo nieuchronnej katastrofy w formie ogromnej asteroidy zbliżającej się do ziemi. W wyniku pewnych zdarzeń Endgame przestaje być już tajemnicą. Świat chyli się ku końcowi, a mieszkańcy Ziemi by temu zapobiec, postanawiają włączyć się do gry i zapolować na jej uczestników. Pozwala to dostrzec, jak zachowują się poszczególne narody w obliczu zagrożenia i jaki ma to wpływ na losy poszczególnych bohaterów, którzy są na to obojętni lub wręcz przeciwnie, pragną zakończyć grę i zniweczyć plany tajemniczych keplerów, bezwzględnych istot bawiących się życiem ludzkim. 

Jestem zaskoczony tym, jak bardzo pozytywnie w moich oczach wypadł drugi tom "Endgame". Ta książka zapewnia świetną rozrywkę, skierowaną przede wszystkim do młodych czytelników, jednak przeczuwam, że i Ci starsi (tacy jak ja) poddadzą się urokowi "Endgame" i przyłączą się do tej niekoniecznie bezpiecznej, jednakże tak fascynującej gry.

Ocena książki: 8/10

Plusy:
-dynamiczna akcja
-mniej bohaterów i każdy z nich staje się bardziej wyrazisty
-włącznie do gry całej populacji ludzkiej

Minusy:
-brak


10 lut 2016

Harry Potter i Więzień Azkabanu [RECENZJA]


Tytuł: Harry Potter i Więzień Azkabanu
Autor: J. K. Rowling
Ilość stron: 464
Wydawnictwo: Media Rodzina
Cena: 29 zł

Nie tak dawno, bo zaledwie kilka dni temu, jedna z moich przyjaciółek zapytała mnie, jaki jest sens czytania po raz enty tej samej książki, której fabułę zna się praktycznie na pamięć. Odpowiedź w tym przypadku była prosta, bowiem są powieści, po które sięgnęło się w dzieciństwie, a które już wtedy zbliżyły nas do świata książek i które mimo upływu kilkunastu lat nie straciły na swojej wartości i seria o Harrym Potterze autorstwa J. K. Rowling niezaprzeczalnie do nich należy. 
Po kilku latach postanowiłem stopniowo sobie ją odświeżyć. W tym miesiącu padło na trzeci tom przygód młodego czarodzieja, czyli "Harry Potter i Więzień Azkabanu". I już na wstępie wyjaśnijmy sobie, że nie ma chyba osoby, która o Harrym by nie słyszała, nie czytała książek, tudzież nie oglądała filmów, więc w tym przypadku raczej ciężko mówić o potencjalnych spoilerach (których de facto i tak postaram się w tej recenzji uniknąć). Bo to trochę tak, jakby powiedzieć komuś, że Anakin i Lord Vader to jedna i ta sama osoba i zobaczyć na twarzy swojego rozmówcy szok połączony z niedowierzaniem.

No więc, Harry, Ron i Hermiona zaczynają trzeci rok nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart, czyli szkole, która była marzeniem niejednego mugola (w tym i moim!). To nie będzie jednak (a to ci niespodzianka!) zwykły rok, ponieważ z najlepiej strzeżonego więzienia dla czarodziejów (czyli tytułowego Azkabanu) ucieka groźny morderca i dawny poplecznik Lorda Voldemorta, Syriusz Black. Zbieg niestety pozostaje nieuchwytny dla Ministerstwa Magii i jak się okazuje, poluje na Harry'ego, z którym ma więcej powiązań, niż mogłoby się wydawać. Wszyscy dookoła starają się uchronić Harry'ego przed okropną prawdą, a do Hogwartu przysłani zostają dementorzy, stworzenia wysysające z ludzi szczęście, mające ochronić uczniów przed niebezpiecznym Blackiem.

Trzeci tom przygód Harry'ego pod pewnymi względami różni się od dwóch poprzednich i kolejnych po nim następujących. Główni bohaterowie powolnymi krokami wchodzą w okres dojrzewania i pomimo kilku głupich pomysłów, na które wpada Harry wraz z Ronem widać, że zaczynają postrzegać świat w nieco innych, niekoniecznie jasnych barwach. Ponadto to jedyna część, w której nie mamy bezpośrednio do czynienia z Sami-Wiecie-Kim, chociaż i tak za sprawą wątku Syriusza Blacka czytelnik otrzymuje pokaźną dawkę informacji na temat samego Voldemorta, jak i kilku jego dawnych sług. Poruszony zostaje również wątek nieżyjących już rodziców Harry'ego. Przyczyny, które doprowadziły do ich śmierci za sprawą tego tomu stają się jeszcze bardziej klarowne, aczkolwiek by uzyskać pełne wyjaśnienie i tak trzeba sięgnąć po wszystkie kolejne części serii. Tak jak to bywało uprzednio, Rowling w "...Więźniu Azkabanu" wprowadziła kilka nowych świetnie wykreowanych postaci i stworzeń, które w niedalekiej przyszłości głównego bohatera odegrają mniej lub bardziej ważne role. Na koniec tego wychwalania warto wspomnieć, że książka ta oferuje powrót do niezwykłego Hogwartu i wszystkiego, co związane z tym wspaniałym światem magii i lekturę tę czyta się z taką samą przyjemnością, jak wszystkie pozostałe części. Ta książka naprawdę mimo upływu czasu nie straciła na swojej świetności. Wśród wszystkich powieści młodzieżowych, jest w mojej opinii jednym z największych klasyków, których nie da się po prostu nie lubić. Wystarczy dać się oczarować.

Jeżeli więc zastanawiacie się, czy chcecie ponownie przeżyć kilka wspólnych chwil z Harrym i jego przyjaciółmi, to gorąco Was zachęcam. No chyba, że nie mieliście okazji jeszcze zapoznać się z Harrym... w co będzie mi naprawdę ciężko uwierzyć.

Ocena książki: 9/10

Plusy:
-klasyka wśród książek młodzieżowych
-wspaniale wykreowany świat magii
-treść przystępna dla każdego niezależnie od wieku
-nowi, świetnie wykreowani bohaterowie

Minusy:
-brak


2 lut 2016

Nieortodoksyjne podsumowanie stycznia

Styczeń już za nami, pora więc na małe podsumowanie. Pod względem liczby przeczytanych książek tragedii nie było, ale też nie ma za bardzo czym się chwalić. Wiadomo, styczeń miesiącem sesji, więc gratuluję wszystkim studentom, którzy w tym miesiącu przeczytali więcej niż zwykle (podręczniki się nie liczą!). Mi udało się przeczytać pięć książek, czyli ponad jedna książka na tydzień. Dodatkowo udało mi się nawiązać współpracę z Wydawnictwem MG oraz jednorazową współpracę z Wydawnictwem Kobiecym, które przedpremierowo przysłało mi egzemplarz "Dziewczyny z ogrodu".

Przeczytane w styczniu:
1. "Lek na Śmierć" James Dashner
Ilość stron: 388; Ocena: 4/10; recenzja

2. "Światło, którego nie widać" Anthony Doerr
Ilość stron: 640; Ocena: 8/10; recenzja

3. "Życie w trasie" Matt McGin
Ilość stron: 256; Ocena: 8/10; recenzja

4. "Etta, Otto, Russell i James" Emma Hooper
Ilość stron: 352; Ocena: 4/10; recenzja

5. "Dziewczyna z ogrodu" Parnaz Forutan
Ilość stron: 240; Ocena: 8/10; recenzja

Łączna ilość przeczytanych stron: 1876


Dodatkowo na blogu pojawiły się:
Filmowa Niedziela #1
Filmowa Niedziela #2
Filmowa Niedziela #3
Filmowa Niedziela #4
Zimowy tag książkowy

A Wam ile udało przeczytać się w tym miesiącu? Koniecznie pochwalcie się swoim wynikiem ;)