29 wrz 2015

Endgame. Wezwanie [RECENZJA]

Tytuł: Endgame. Wezwanie
Autor: James Frey
Wydawnictwo: SQN
Ilość stron: 512
Cena: 37 zł

W różnych miejscach na ziemi spada dwanaście meteorytów. Jest to wezwanie dla dwunastu reprezentantów starożytnych cywilizacji do Endgame, gry mającej na celu wyłonić jednego zwycięzcę, którego lud będzie miał zagwarantowane bezpieczeństwo. Aby wygrać należy dostarczyć trzy klucze. Od momentu rozpoczęcia gry losy graczy niejednokrotnie się skrzyżują, bowiem zaczyna się prawdziwa walka, w której wszystkie zasady są dozwolone. "Endgame" to jednak nie tylko powieść, ale i multimedialne wyzwanie dla czytelników, których zadaniem jest odszukanie wszystkich wskazówek, które pozwolą wygrać (ponoć) pokaźną nagrodę.

Przyznam, że dawno żadna książka nie wywołała u mnie tak sprzecznych emocji. Z jednej strony "Endgame" okazało się rozczarowaniem, a z drugiej... coś w sobie ma i warto ją polecić, odpowiednio dobranej grupie czytelników.

Zacznijmy może od pozytywnych aspektów, do których niewątpliwie należy oprawa graficzna. Okładka książki wygląda, jakby zrobiona była ze szczerego złota, dzięki temu wyróżnia się na tle innych powieści znajdujących się w mojej biblioteczce. Wewnątrz również nie jest gorzej, ponieważ znajduje się tam wiele grafik ilustrujących zagadki i łamigłówki z którymi czytelnik będzie miał do czynienia podczas czytania. Chociaż "Endgame" liczy sobie ponad 500 stron, to powieść tę czyta się stosunkowo szybko, ze względu krótkie rozdziały, prostą konstrukcję zdań i fakt, że książka napisana jest z perspektywy wielu postaci, co znacznie ubarwia całość. Na plus zasługuje również szybkie tempo akcji, które można dostrzec już na pierwszych stronach powieści. Wiele z zawartych w "Endgame" scen pościgów, czy chociażby imponujących scen walki często kojarzyło mi się z tak kultowymi filmami jak "Matrix", czy chociażby "Kill Bill". Swoją drogą ta książka to dobry materiał na ekranizację, która przy odpowiednim potraktowaniu przyciągnęłaby do kin tłumy dzieciaków (i nie tylko). Już sam pomysł połączenia książki z multimedialnym wyzwaniem, dzięki któremu ktoś na świecie ma okazję zgarnąć 3 000 000 $, jest czymś wartym uwagi.

Skoro była mowa o zaletach, to jak wiadomo muszą być i wady, a obok nich niestety nie mogę przejść obojętnie. "Endgame" to przede wszystkim twór skierowany do młodzieży, ale na tle jej podobnych książek nie radzi sobie aż tak dobrze. Opiera się na dosyć łatwym do przewidzenia schemacie, w tle którego przewija się tani wątek miłosny w postaci (niestety) trójkąta. Choć bohaterów jest tutaj dość sporo, to większość z nich wydawała mi się po prostu identyczna i aż do ostatnich stron kilkoro z nich było dla mnie wciąż nie do odróżnienia. Jeżeli już mowa o postaciach, to irytujące były ich zachowania, podejmowane decyzje i rozmowy. Tak jakbym momentami do czynienia miał z bandą nieokrzesanych gimnazjalistów, a nie młodymi reprezentantami starożytnych cywilizacji, którzy całe swoje życie szkoleni byli do Endgame. Przez to cała powaga sytuacji, w jakiej znajdowali się poszczególni bohaterowie, ulatywała gdzieś w tle. Patrząc na tę książkę jako na ogół, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że wszystko to już było. Trójkąt miłosny, trudne wybory, śmiertelna gra, którą może wygrać tylko jedna osoba. "Igrzyska Śmierci"? Ten tytuł wiele razy przewijał się w mojej głowie podczas czytania książki Jamesa Frey'a, co jest zarówno ujmą jak i komplementem.

Podsumowując, "Endgame" nie jest złą książką. Mnie osobiście nie porwała tak, jakbym tego oczekiwał. Być może miałem co do niej zbyt wygórowane wymagania. Sięgnąć po nią powinni na pewno ci, którzy dotąd nie mieli okazji przeczytania zbyt wielu młodzieżówek. "Endgame" skierowana jest raczej do młodszych czytelników, którzy liczą na dużo akcji przy jak najmniejszym nagromadzeniu zbędnych opisów. To także książka idealna dla odkrywców, którym nie straszne są zagadki i wszelkiego rodzaju łamigłówki. Jeżeli więc chcecie podjąć wyzwanie, dołączyć do jednego ze starożytnych ludów i wygrać nagrodę, koniecznie sięgnijcie po tę książkę!

Ocena książki: 6/10

Plusy:
-szybko się czyta
-wiele dobrych scen akcji

Minusy:
-korzystanie z oklepanych schematów
-mało wyraziści bohaterowie

Za udostępnienie książki do recenzji dziękuję wydawnictwu SINE QUA NON


26 wrz 2015

Pachnidło. Historia pewnego mordercy [RECENZJA]

Tytuł: Pachnidło. Historia pewnego mordercy
Autor: Patrick Suskind
Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 256
Cena: 15zł

Osiemnaste stulecie. Francja. Na targu, pośród brudu rodzi się dziecko, które powinno umrzeć, a mimo wszystko żyje. Krzykiem oznajmia światu o swoim istnieniu, jednakowo skazując swoją matkę na śmierć. Tym dzieckiem jest Jan Baptysta Grenouille, który różni się od pozostałych ludzi. Obdarzony jest niezwykłym węchem, dzięki czemu bez problemu rozpoznaje wszystkie zapachy i czuje to, czego inni poczuć nie mogą. Niestety, pozbawiony jest głębszych uczuć, przez co niezdolny jest do prawdziwej miłości. Czy aby na pewno? Po osiągnięciu odpowiedniego wieku Jan Baptysta postanawia spełnić swój jedyny cel, którym jest stworzenie najpiękniejszego zapachu świata. Od tego momentu rozpoczyna się polowanie na młode "kwiaty" i mordercę- mistrza zapachów bez skrupułów.

"Pachnidło" już od pierwszych stron naciera na czytelnika niezwykłą ilością i różnorodnością zapachów. Począwszy od subtelnych wonnych kwiatów, aż do nieprzyjemnych odorów wydobywających się z chorych ludzkich ciał. Inaczej pachną bogaci, których stać na drogie perfumy, a inaczej biedni, którzy o takich luksusach mogą tylko pomarzyć. Czytając wystarczy tylko użyć trochę wyobraźni aby móc naprawdę poczuć zapachy, które tak szczegółowo zostały w Pachnidle opisane. To właśnie sprawia, że książka ta jest tak wyjątkowa, bowiem oddziałuje na zmysł węchu, momentami nawet porażając go i zmuszając czytelnika by przerwał i zaczerpnął świeżego powietrza.

Miejscem akcji pomimo kilku podróży Jana Baptysty, ostatecznie pozostaje XVIII wieczna Francja, brudna, śmierdząca, która odpycha swoim okrutnym realizmem, ukazując ludzi żyjących w skrajnej nędzy, do tego trawionych przez choroby. Po raz kolejny w kwestii opisów, autor książki, Patrick Suskind, spisał się wręcz mistrzowsko. Książkę przeczytałem stosunkowo szybko, a sama fabuła, chociaż czasami nieco zwalniała, to nie pozostawiała miejsca na nudę, ponieważ w takich miejscach oferuje prawdziwe smaczki w postaci opisów ówczesnego przemysłu perfumeryjnego i detali odnoszących się do trudnej i niejednokrotnie mozolnej sztuki sporządzania wyrafinowanych pachnideł, które mają wywoływać u ludzi pożądanie, podniecenie, czy namiętność.

Dużym plusem w Pachnidle jest narracja trzecioosobowa, która pozwala nie tylko śledzić poczynania Jana Baptysty, ale także zapoznaje z losami pobocznych bohaterów, którzy będąc w jakiś sposób związani z głównym bohaterem kończą swoje życie w bardzo dziwnych okolicznościach. Warto też dodać, że książka ta jest świetnym portretem mordercy- nieortodoksyjnego (nareszcie mogę użyć tego słowa!) Jana Baptysty, który wyróżnia się na tle społeczeństwa pod każdym względem. Wyzbyty z moralności i podstawowych ludzkich uczuć, dąży (po trupach) do swojego celu, jakim jest stworzenie najpiękniejszego zapachu w historii świata. To właśnie on jest bardzo mocną stroną tej powieści. Morderca, psychopata, a jednakowo geniusz w swoim fachu, obdarzony niespotykanym dotąd węchem, nie posiadający własnego zapachu, który równie dobrze mógłby stać się najbogatszym człowiekiem w branży perfumiarzy, chociaż mu na tym kompletnie nie zależy. Jan Baptysta Grenouille zaskakuje swoim zachowaniem, samozaparciem i dążeniem do perfekcji przez które posuwa się do najgorszych możliwych ludziom czynów.

Co prawda "Pachnidło" nie do końca zmroziło mi krew w żyłach, nie wystraszyło i raczej nie zaszokowało, jednak w jakiś dziwny sposób elektryzowało mnie i przyciągało aż do ostatnich stron. Być może stało się tak za sprawą naprawdę barwnego języka, ciekawego bohatera lub oryginalnego pomysłu na fabułę, który w tej powieści sprawdził się znakomicie. Mogę szczerze przyznać, że "Pachnidło" omamiło mnie swoimi zapachami, tak jak Grenouille mamił ludzi, tworząc perfumy, przez które postrzegano go jako innego człowieka niż był naprawdę. Patrick Suskind niewątpliwie ma talent i potrafi go wykorzystać, co powieść ta oddaje w stu procentach. Łącząc w sobie kryminał, thriller i pewne elementy horroru, stworzył książkę prawie idealną, po którą za kilka lat chętnie sięgnę ponownie, bowiem jest to prawdziwy klasyk, którego ze szczerym sercem polecam każdemu, kto przeczytał tę recenzję.

Ocena książki: 8/10

Plusy:
-realistyczna XVIII wieczna Francja
-ciekawy portret mordercy-geniusza
-zapachy mamiące czytelnika już od pierwszej strony

Minusy:
-brak


24 wrz 2015

#Sweet Book Tag

Witajcie! W ten szary, zimny, jesienny dzień przybywam do was z mocą tagów, do których nominowała mnie Paula z bloga rude recenzuje. Będzie wyjątkowo słodko, aż do porzygu! Oto #Sweet Book Tag, czyli tag, w którym przeczytane książki dopasowuje się do poszczególnych słodyczy. No to zaczynamy.



Nominacje lecą do:

Oczywiście ten tag można zrealizować także w wersji opisowej ;) Miłego dnia!


22 wrz 2015

Ćwiartka raz- Karolina Korwin-Piotrowska

Tytuł: Ćwiartka raz
Autor: Karolina Korwin-Piotrowska
Wydawnictwo: Prószyński i Sk-a
Ilość stron: 800
Cena: 44 zł

Jeszcze ponad rok temu o autorce książki, Karolinie Korwin-Piotrowskiej, nie wiedziałem zbyt wiele. Ot, taka pani pojawiająca się w telewizji, ponoć dziennikarka, bardziej jednak rozpoznawalna dla ogółu za sprawą szczerych (a wręcz dobitnych) opinii na temat show-biznesu i niezbyt przychylnych zdań kierowanych ku jej osobie, prosto z ust bezmózgich celebrytów. Ta kobieta była mi po prostu obojętna i pewnie byłoby tak do dzisiaj, gdyby nie bum, jakie wywołała wydana przez nią książka o frapującym tytule "Ćwiartka raz", która szybko zyskała uznanie, rozprzestrzeniając się drogą szeptaną od jednego blogera do drugiego. "Ćwiartkę..." zapragnęło przeczytać wielu, zapragnąłem również i ja. 

Jak się okazało, tytuł książki odnosi się do ostatnich dwudziestu pięciu lat w Polsce (1989-2014) i zmian, jakie zaszły w naszym kraju w tym czasie. Jest to również pewnego rodzaju rozliczenie dla naszych rodaków, pokazujące wszystkie ważniejsze osiągnięcia, skandale, rozwój mediów, kultury, czy chociażby ewolucję życia codziennego, tak bardzo zmienionego przez wszechogarniającą nas technologię. 

Czytanie "Ćwiartki raz" zacząłem w marcu, a skończyłem... kilka dni temu. Ktoś może pomyśleć, że lektura była tak kiepska, że musiałem ją przerwać i po pewnym czasie zrobić drugie podejście. Nic bardziej mylnego! Tę książkę można przeczytać od razu w całości, jednak osobiście to odradzam. Jest to raczej typ lektury, którą pochłania się powoli, krok po kroku. Przed tym warto naszykować sobie karteczki samoprzylepne, ołówek, a laptopa zostawić włączonego, bowiem każdy rozdział serwuje czytelnikowi porządną dawkę kultury, zaczynając od tytułów filmów wartych obejrzenia, poprzez wartościową muzykę, a kończąc na teatrze, czy chociażby na ciekawych wywiadach. Z tego też powodu, warto "Ćwiartkę..." odkrywać powoli, żeby się nie pogubić i móc w pełni skorzystać z dobrodziejstw o których Karolina Korwin-Piotrowska pisze. Bo jak się okazuje, Polska, chociaż wydawać się może, że dobra jest w tworzeniu produktów wybitnie nijakich (a nawet kiepskich) to posiada również w swoich zasobach prawdziwe perły, które wybijają się ponad całą resztę. I nie mówimy tutaj o (często przeze mnie wyśmiewanym) tzw. "światowym poziomie", lecz o poziomie i jakości prawdziwie polskiej, niekoniecznie odbieranej w złym świetle. Podróż w jaką zabiera nas ta książka pełna jest sentymentalizmu, smutku i radości, bowiem nie tylko pokazuje jak wiele osiągnęliśmy, ale również to, w jaką stronę zmierzają media i show-biznes, co niekoniecznie jest powodem do dumy. Mamy tutaj mnóstwo ciekawych retrospekcji, jak chociażby fałszującą Mandarynę, bądź Leszka, co hymnu nie znał (piątkę może przybić mu oderwana od rzeczywistości Edytka). Jest także historia pojawienia się w Polsce celebrytów. To wszystko, zgrabnie spięte i posegregowane chronologicznie na ośmiuset stronach. Pisząc o pozytywnych aspektach tej książki, warto również wspomnieć o bardzo dobrej oprawie graficznej. Chociaż po wiele wspominanych materiałów czytelnik i tak sięgnie do internetu, to okładki znanych gazet, które dostają tutaj dosyć sporo miejsca, będzie można zobaczyć w książce. Można oczywiście się doczepić tego, że po dłuższym obcowaniu z "Ćwiartką..." łatwo złapać schemat według którego opiera się autorka i odnieść wrażenie, że sporo ważnych wątków nie zostało dostatecznie rozpisanych, inne natomiast (jak chociażby wciąż powtarzające się okładki z dawnych wydań gazet takich jak Gala i Viva) niepotrzebnie zajmują kolejne strony. Warto jednak podkreślić, że chociaż to książka o ostatnim ćwierćwieczu w Polsce, to pisana jest z perspektywy Karoliny Korwin-Piotrowskiej, nie można więc mieć jej tego za złe, szczególnie, że dzięki temu poznajemy ją samą, bowiem dowiadujemy się w jakich miejscach pracowała w poszczególnych latach, kiedy żyło jej się najlepiej i co wówczas było najbliższe jej sercu. 

Po "Ćwiartkę raz" powinniście sięgnąć koniecznie. Kupcie ją dla siebie, kupcie ją również w prezencie dla waszych rodziców (jeżeli tylko doceniają słowo pisane). Czytanie jej to prawdziwa przyjemność, a jednakowo bardzo przystępna lekcja historii, jakiej nie znajdziecie w jałowych podręcznikach. Tutaj nie ma nużących opisów, jest za to soczysty język Karoliny, która, jak się wydaje, jest w swoim żywiole. Gwarantuję wam, że po przeczytaniu "Ćwiartki..." liczba filmów do obejrzenia znacząco wam podskoczy, tak samo jak liczba albumów, po które będziecie mieli ochotę sięgnąć, a uwierzcie mi, nasz kraj skrywa naprawdę wielkie talenty, zarówno pod względem muzyki, filmów i innych dziedzin. Muszę przyznać, że tą książką autorka zyskała sobie mój respekt, ponieważ odwaliła kawał naprawdę dobrej roboty.

Ocena książki: 7/10

Plusy:
-bardzo dobra oprawa graficzna
-przywołuje wiele wspomnień
-zapoznaje z nieznanymi dotąd zasobami kultury

Minusy:
-brak


19 wrz 2015

Na zawsze martwy- Charlaine Harris

Tytuł: Na zawsze martwy
Autor: Charlaine Harris
Wydawnictwo: Mag
Ilość stron: 446
Cena: 6,99

Nigdy nie sądziłem, że nadejdzie taki moment, kiedy definitywnie zakończę swoją przygodę z serią o Sookie Stackhouse autorstwa Charlaine Harris. Po pierwszy tom sięgnąłem kilka lat temu, za sprawą serialu "Czysta Krew". Nie miałem jeszcze wtedy bloga, a pisanie o książkach, które czytam, wydawało się co najmniej abstrakcyjne. Nieco wulgarny świat opisany przez Harris przypadł mi wówczas do gustu, dlatego powoli poznawałem kolejne tomy i kolejne... bo cały cykl doczekał się aż trzynastu części. Jak łatwo się domyślić wśród poszczególnych książek były wzloty, były też nieuniknione upadki. A jak wypad ostatni tom, czyli "Na zawsze martwy"? Zakończenie z wielkim przytupem, czy może nieudany kopniak w twardą skałę?

No cóż, nasza trochę-wróżka, ale za to bardzo-telepatka, czyli typowa amerykanka, Sookie Stackhouse wciąż żyje, a dla kogoś, kogo próbowano zabić tak wiele razy to prawdziwy cud! Tym razem dziewczyna znowu ma kłopoty (jakoś nikogo to nie dziwi). Wplątana zostaje w morderstwo swojej dawnej przyjaciółki, Arlene, przez co trafia do aresztu (pomimo tego, że jest niewinna), z którego szybko zresztą wychodzi. Do tego jej koniec związku z Erickiem zbliża się wielkimi krokami. Sookie nie pozostaje nic innego jak zapomnieć o ukochanym wampirze i oczyścić swoje dobre imię i dowiedzieć się kto zamordował Arlene. 

Tytuł książki początkowo wydał mi się nieprzypadkowy. Wyszedłem z założenia, że pisarka albo zamorduje główną bohaterkę, albo przemieni ją w wampirzycę. Takiego zakończenia też bardzo pragnąłem. Po kilku ostatnich, niestety nijakich tomach, liczyłem na naprawdę mocne tąpnięcie na pożegnanie, lecz czy je otrzymałem? Jeżeli interesujecie się tą serią, oszczędzę wam niepotrzebne spoilery. Schemat książki niestety w żaden sposób nie odbiega od tych, zastosowanych w poprzednich częściach. Planując tak rozległą cykl książek, trzeba liczyć się z tym, że pomysły mogą się kiedyś skończyć, jeżeli nie ma się konkretnego planu. Nie wiem, czy pani Harris taki plan posiadała, jej niestety pomysłów ewidentnie zabrakło i w którymś momencie po prostu zaczęła powielać te, znane z poprzednich tomów, zmieniając jedynie bohaterów drugoplanowych. Nawet jeżeli jakieś zwroty akcji się w tym tomie pojawiły, to nie zrobiły na mnie najmniejszego wrażenia. Charlaine Harris ma to do siebie, że posiada pewną lekkość pióra, przez co wszystko co napisze, czyta się z przyjemnością. Tyczy się to również wielu zbędnych opisów odnoszących się do czynności codziennych, jak chociażby proces gotowania, sprzątania i temu podobne. Mam jednak wrażenie, że to było nieodłącznym elementem książek serii o Sookie Stackhouse. Dużym plusem w "Na zawsze martwym" jest pojawienie się bohaterów znanych z poprzednich części. Będą to m.in. czarownica Amelia, tygrysołak Quinn, czy telepata Barry, poznany podczas wielkiego zamachu na wampiry. Nie zabraknie tutaj również wróżek, znanych już wam wampirów i różnorakich łaków. Sama Sookie Stackhouse, tak jak zwykle, wzbudza sympatię i zdziwienie, że mając tyle wrogów wciąż żyje. Ta dziewczyna, chociaż może i nie należy do najinteligentniejszych kobiet na ziemi, ma w sobie coś, co nakazuje czytelnikowi (a szczególnie mnie) ją lubić. Jeżeli jednak po głównej bohaterce oczekujecie emocji wbijających w fotel i wzruszających rozterek miłosnych, niestety was zasmucę, ponieważ w niektórych momentach więcej atencji od uczuć Sookie dostają chociażby ziemniaki, które owa dziewczyna próbuje ugotować. Na tle poprzednich tomów "Na zawsze martwy" wypada tak samo, czyli po prostu słabo. Mógłby to być ósmy, dziewiąty, czy któryś tom w kolei, jednak nie ostatni. Jako zakończenie sprawdza się naprawdę kiepsko, zostawia bowiem duży niedosyt. Równie dobrze Charlaine Harris mogłaby teraz napisać kilka kolejnych tomów. Ale czy warto?

Pewnie jestem jednym z nielicznych, który wytrwał do samego końca i przeczytał ostatni tom z tej serii. Pewien sentyment do tych książek na pewno pozostanie, jednak z nakierowaniem na pierwszych kilka części. Powinienem wiedzieć, że fabuła nie zaskoczy mnie dosłownie niczym, podświadomie niestety wierzyłem, że autorka zdoła wykrzesać w sobie ostatnie oryginalne pomysły. Nic bardziej mylnego. "Na zawsze martwego" nie polecę nikomu, z prostej przyczyny. Jest to ostatni tom o Sookie Stackhouse, więc jeżeli chcecie wejść w nieco wulgarny świat pełen wampirów, wilkołaków i różnych innych stworzeń, koniecznie sięgnijcie po "Martwy aż do zmroku", czyli pierwszy tom serii. Może nie jest to literatura najwyższych lotów, każdy jednak raz na jakiś potrzebuje tzw. "odmóżdżacza".

Ocena książki: 4/10

Plusy:
-przyjemnie i szybko się czyta
-powracają znani z poprzednich części bohaterowie 

Minusy:
-powtarzanie schematów z poprzednich książek
-brak elementu zaskoczenia
-zbyt długie opisy zwykłych czynności


15 wrz 2015

Uciekinier [recenzja]

Tytuł: Uciekinier
Autor: Richard Bachman (Stephen King)
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 224
Cena: 28 zł

Bardzo, ale to bardzo pragnąłem zafundować sobie własnego "Uciekiniera", ponieważ już sam opis tej książki wywoływał u mnie dreszcze. Niestety, mój portfel nie sprostał temu wyzwaniu, dlatego też postanowiłem wybrać się (pierwszy raz od dwóch lat) do biblioteki, gdzie (ku mojej uciesze) znalazłem całkiem pokaźny zbiór książek autorstwa Kinga (lub Richarda Bachmana, jak ktoś woli) w tym także "Uciekiniera". Po skończonej lekturze cieszę się, że nie zainwestowałem swoich i tak nieistniejących pieniędzy by kupić tę książkę. 

Akcja powieści dzieje się w roku 2025 w Ameryce Północnej, a jej głównym bohaterem jest nie kto inny, jak sama Katniss Everdeen w wersji męskiej. Nasza Katniss tak naprawdę nazywa się Benjamin Richards, ma dwadzieścia osiem lat i należy do jednej z najniższych klas społecznych. Poza tym posiada żonę i chorą osiemnastomiesięczną córeczkę. By pozyskać pieniądze na jej leczenie, Richards  zgłasza się do siedziby Free Vee (jest to telewizja, będąca największą rozrywką dla ludzi) gdzie pozytywnie przechodzi wszystkie testy i zakwalifikowany zostaje Igrzysk Śmierci, czyli gry znanej jako "Uciekinier". Trwa ona trzydzieści dni i opiera się na schemacie ofiara-łowca. Ofiarą jest oczywiście nasz uciekinier, czyli Richards, łowcą natomiast specjalna grupa osób, która przy pomocy porządnych obywateli próbuje dopaść uciekiniera. Jeżeli po upływie trzydziestu dni ofiara nadal żyje, gra dobiega końca i wygrywa on miliard dolarów. Od rozpoczęcia Igrzysk... tzn. Uciekiniera, nasza Katniss (czyli Ben Richards) będzie musiała przez cały czas się ukrywać i zmieniać swoją tożsamość co i tak nie zagwarantuje jej bezpieczeństwa.

Skoro mam być szczery w odniesieniu do tej książki to od razu zaznaczę, że raczej nie jest to największe dzieło Kinga. Chociaż z długiej listy wydanych przez niego powieści, poza omawianą dzisiaj książką znam tylko "Miasteczko Salem", to nie przypominam sobie by ktoś kiedyś mi polecał "Uciekiniera". Chociaż opinie na jego temat były raczej mieszane, postanowiłem dać mu szansę. Dlaczego? Bo po opisie książka ta skojarzyła mi się z bardzo lubianymi przeze mnie "Igrzyskami Śmierci". Sama Anita z Book Reviews w odniesieniu do ekranizacji "Uciekiniera" nawiązywała również do popularnej obecnie trylogii.  Skojarzenia te są dosyć słuszne, bowiem Suzanne Collins mniej lub bardziej świadomie skopiowała dużą część pomysłów wykreowanych przez Kinga, jednakże w porównaniu do niego o wiele lepiej wykorzystała ich potencjał. "Uciekinier" zaczyna się całkiem nieźle i równie nieźle, a może i nawet nieoczekiwanie się kończy. Książka jest stosunkowo krótka, więc po rozpoczęciu tytułowej gry akcja zaczyna lecieć na łeb na szyję. Trochę się dzieje, są pościgi, są też częste zmiany lokalizacji w których przebywa Ben Richards, brak tu jednak chwili wytchnienia, a wszystkie postacie, równie szybko pojawiają się i znikają. Żaden z nich nie dostaje należnego im czasu, a przez to role, jakie odgrywają podczas ukrywania się głównego bohatera wydają się błahe i nieistotne. Jeżeli zaś chodzi o tytułowego uciekiniera, Bena Richardsa, to jest on niezwykle irytującą postacią, która w żaden sposób nie wzbudziła mojej sympatii. Chociaż na początku współczułem mu położenia w jakim się znajdował, z czasem zapragnąłem jego śmierci. Jest w nim pewna sprzeczność, przez co myśląc o nim w mojej głowie pojawia się stwierdzenie "inteligentny kretyn", które chyba idealne opisuje jego postać. Wizja przedstawionego świata nie zachwyca. To raczej połączenie teraźniejszości z drobnymi niezbyt pasującymi elementami futuryzmu. Społeczeństwo przedstawione przez pisarza standardowo dzieli się na bogatych, pozbawionych moralności oraz biednych, żyjących w skrajnej nędzy. W książce na ogół mało jest opisów, co zarówno pozostawia miejsce dla wyobraźni, jak i tworzy pewne niedomówienia. Jak to powiadają "diabeł tkwi w szczegółach", a tych szczegółów tutaj właśnie brakuje. Są to małe elementy, one jednak nadają dobrego smaku, którego tutaj niestety jest tyle, co kot napłakał. Miały być fajerwerki i długi trzydziestodniowy pościg, wszystko jednak nieoczekiwanie kończy się wcześniej serwując dość duże zaskoczenie, w postaci zakończenia, w którym to dopatrzeć można się elementów horroru (aczkolwiek "Uciekinierowi" do horroru bardzo daleko). Chociaż lektura nie była aż tak zła, to często towarzyszyło mi uczucie, że do czynienia mam nie z gotową powieścią, a szkicem, który ma duży potencjał, jednak brak mu kilku ważnych elementów, dzięki których zyskałby "to coś".

Nie polecam tej książki osobom, które dopiero chcą rozpocząć swoją przygodę ze Stephenem Kingiem. Na pewno na długiej liście powieści wydanych przez niego znajdziecie tytuły, które o wiele bardziej zasługują na waszą uwagę, niżeli "Uciekinier". Jeżeli jednak znacie już w jakimś stopniu twórczość tego pisarza, ewentualnie jesteście jego wielkimi fanami to na "Uciekiniera" traficie prędzej, czy później. Nie twierdzę, że książka ta was rozczaruje tak jak  mnie, może za to pozostawić duży niedosyt i myśl, że przy odrobinie wysiłku "Uciekinier" mógłby zyskać na wartości i stać się czymś więcej niż tylko zwykłym przeciętniakiem, jakim jest w moich oczach.

Ocena książki: 5/10

Plusy:
-akcja pełna pościgów
-zaskakujące zakończenie

Minusy:
-niewykorzystany potencjał pomysłów
-irytujący główny bohater
-niedopracowane szczegóły


13 wrz 2015

Filmy, których premiery nie możecie przegapić!

Witajcie! Dzisiaj według planu opublikowanego tydzień temu na fb powinien pojawić się Taylor Swift Book Tag, postanowiłem jednak co nieco zmienić i napisać, czy raczej pokazać filmy, które będą miały swoją premierę (teoretycznie) w tym roku i które koniecznie chcę obejrzeć. Już jakiś czas temu chciałem zrobić taki post, bo jak wiadomo, nie tylko książkami człowiek żyje. Najbardziej wyczekiwanymi przeze mnie są oczywiście "Kosogłos", "Spectre" oraz Marsjanin". Niektóre z nich to ekranizacje książek, które czytałem lub mam zamiar przeczytać (Marsjanin). No to do dzieła!








Filmy podane w kolejności według daty premiery.

Tytuł: Więzień Labirytu: Próby Ognia
Reżyser: Wes Ball
Premiera: 18 września

Tytuł: Everest
Reżyser: Baltasar Kormakur
Premiera: 18 września

Tytuł: Marsjanin
Reżyser: Ridley Scott
Premiera: 2 października

Tytuł: Pakt z Diabłem
Reżyser: Scott Cooper
Premiera: 9 października

Tytuł: Spectre
Reżyser: Sam Mandes
Premiera: 6 listopada



Tytuł: Igrzyska Śmierci: Kosogłos. Część 2
Reżyser: Francis Lawrence
Premiera: 20 listopada

Tytuł: Nad Morzem
Reżyser: Angelina Jolie
Premiera: 20 listopada

Tytuł: W Samym Sercu Morza
Reżyser: Ron Howard
Premiera: 4 grudnia

Tytuł: Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy
Reżyser: J. J. Abrams
Premiera: 18 grudnia

Tytuł: Victor Frankenstein
Reżyser: Paul McGuigan
Premiera: 15 kwietnia*

*oficjalna premiera na świecie nastąpi w październiku, więc pewnie uda mi się jakoś obejrzeć ten film zanim dotrze do polskich kin.

Jakiś czas temu na fb narzekałem na polskie kina, które (poza nielicznymi będącymi poza moim zasięgiem) kompletnie zignorowały premierę "Pieśni Słonia", czyli filmu w którym zagrał uwielbiany przeze mnie Xavier Dolan. Okazało się, że premiera tego filmu na świecie miała miejsce rok temu... a do polski dotarł dopiero teraz. Strasznie denerwują mnie tego typu sytuację. Niemniej jednak zasoby internetu umożliwiły mi jego obejrzenie i gorąco go wam polecam.

Na jakie filmy Wy czekacie do końca tego roku :)?


10 wrz 2015

Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął [recenzja]

Tytuł: Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął
Autor: Jonas Jonasson
Wydawnictwo: Świat Książki 
Liczba stron: 416
Cena: 15zł

O Jonasie Jonassonie dotąd nie wiedziałem zbyt wiele. Na jego książkę natknąłem się poniekąd przypadkiem, za sprawą ekranizacji, która okazała się na tyle dobra, że zachęciła mnie do sięgnięcia po jej literacki pierwowzór, którym była powieść o "Stulatku, który wyskoczył przez okno i zniknął". 

W dniu swoich setnych urodzin Allan Karlsson postanawia uciec przez okno z ośrodka dla emerytów. Staruszek sam do końca nie wie, gdzie chce się udać, kupuje więc bilet w przypadkowe i niezbyt mu znane miejsce, gdzie poznaje Juliusa, drobnego złodziejaszka, który chętnie przyjmuje w swoim domu zbłąkanego emeryta. Prawdopodobnie ich losy mogły potoczyć się o wiele spokojniej, gdyby nie fakt, że Allan w drodze na autobus ukradł walizkę w której znajduje się ponad pięćdziesiąt milionów, a osoba, której została ona skradziona, postanawia ją ją odzyskać jak najszybciej i do tego za wszelką cenę. Od tego momentu rozpoczyna się podróż po teraźniejszości i po przeszłości. Liczba osób towarzyszących Allanowi staje się coraz większa, a czytelnik dostaje niezwykłą okazję stać się jedną z nich.

Główny bohater już na samym początku wzbudził we mnie ogromną sympatię, bo przecież jak można nie pokochać stuletniego staruszka, który niczym niczym nastolatek postanawia uciec i wyskakuje przez okno? Z każdym kolejnym rozdziałem coraz bardziej poznajemy Allana. Jest to bardzo barwna postać, nieco beztroska, nie stroniąca od alkoholu (jednakowoż po pijaku w przeciwieństwie do innych zachowuje się z klasą), a do tego będąca neutralną na otaczającą go politykę (chociaż poprzez swoją miłość do wybuchów miesza się w nią niejednokrotnie). Poza samym Allanem dostajemy to wiele innych postaci z równie ciekawymi historiami, które w połączeniu z głównym bohaterem tworzą mieszankę wręcz wybuchową. Grupa ta na swojej drodze spotyka wiele problemów, ich rozwiązania jednak przychodzą same przynosząc kolejne kłopoty. Można powiedzieć, że jest to po prostu błędne koło. Jeżeli chodzi o samą książkę, to jest ona niezwykle lekka i przyjemna, jednakowo nie wymaga od czytelnika zbyt dużego skupienia, co pozwala odłożyć ją w każdym dowolnym momencie. Nie brak tu momentów absurdalnych, czy takich, które doprowadziły mnie do niepohamowanego śmiechu. Rozdziały naprzemiennie ukazują wydarzenia obecne i retrospekcje z ostatnich stu lat życia Allana. Autor sprawnie sprawnie przerzuca głównego bohatera z jednego krańca świata na drugi, a sam czytelnik staje się świadkiem wielu zdarzeń historycznych, w które jak się okazuje, Allan miał swój niemały wkład. Taka lekcja historii ukazana w krzywym zwierciadle była dla mnie dużą przyjemnością, a zarazem zabawą. Niestety ostatnie kilkadziesiąt stron stało się nieco męczące, a zakończenie, chociaż zgrabnie pasuje do całości, nie do końca mnie zadowoliło. Fabuła sama w sobie była mocno pokręcona, później jednak okazało się, że wszystkie elementy niczym puzzle, łączą się ze sobą w spójną całość, za co duży plus dla pisarza, który się w tym nie pogubił i nadał treści dobrego smaku dodając do tego kilka zwrotów akcji, które tylko napędziły i tak już szybko gnającą historię.

Może i nie jest to książka najwyższych lotów, nie znaczy to jednak, że nie może zachwycić. Pod wieloma względami "Stulatkowi..." udało się mnie urzec. Muszę przyznać, że choć była to niezbyt wymagająca lektura, pozwoliła mi spędzić kilka naprawdę miłych wieczorów pełnych śmiechu i pozytywnych wrażeń. Jest to książka dobra na jesienną chandrę i gwarantuję, że poprawi humor każdemu, niezależnie od wieku. Jeżeli w takim razie chcecie towarzyszyć Allanowi Karlssonowi w trakcie jego wyprawi i usłyszeć kilka niewiarygodnych historii, koniecznie sięgnijcie po tę książkę. 

Ocena książki: 7/10

Plusy:
-odpowiednia dla każdego, niezależnie od wieku
-barwny główny bohater (tytułowy stulatek)
-mnóstwo czarnego humoru 

Minusy:
-częste ocieranie się o absurd


7 wrz 2015

#Literackie Miasteczko Tag


Witajcie! Dzisiaj przybywam do was z kolejnym tagiem, do którego nominowany zostałem przez Rude recenzuje. Cała zabawa polega na dopasowaniu wybranych bohaterów literackich do odpowiednich zawodów wykonywanych w poszczególnych placówkach. Ja wykonałem ten tag w wersji obrazkowej, aczkolwiek można go wykonać również w wersji z opisami. Mam też świadomość, że moje miasteczko cechuje się wysokim wskaźnikiem patologii z prezydentem Snow na czele :D


Ratusz- burmistrz
Prezydent Snow
"Igrzyska Śmierci" Suzanne Collins


Sklep- sprzedawca
Shirley Mollison
"Trafny Wybór" J. K. Rowling


Zoo- opiekun zwierząt
Pi Patel
"Życie Pi"


Klub- barman
Ignatius Perrish
"Rogi" Joe Hill


Klub- muzyk
Amy Winehouse
"Amy. Moja Córka" Mitch Winehouse


Kawiarnia- barista
Madame Rosmerta.
"Harry Potter i Więzień Azkabanu" J. K. Rowling


Szkoła- nauczyciel
Herr Silverman
"Wybacz mi, Leonardzie" Mattchew Quick


Muzeum- pracownik muzeum
Robert Langdon
"Anioły i Demony" Dan Brown


Szpital- lekarz
Gandalf
"Władca Pierścieni" J. R. R. Tolkien


Bank- pracownik banku
Tyrion Lannister
"Gra o Tron" George R. R. Martin


Księgarnia- sprzedawca
Amy Dunne
"Zaginiona Dziewczyna" Gillian Flynn


Autobus- kierowca
Tom Buchanan
"Wielki Gatsby" Scott Fitzgerlad


Policja- policjant
Andy Bellefleur
"Martwy aż do Zmroku" Charlaine Harris


Do wykonania tego tagu nominuję:
-Dowolnie
-Życie Między Wierszami
-Books&Culture
-Nowalijki

Zapraszam was w czwartek na recenzję "Stulatka, który wyskoczył przez okno i zniknął", tymczasem życzę wam dobrej zabawy i miłego dnia! 


4 wrz 2015

Duma i Uprzedzenie- Jane Austen

Tytuł: Duma i Uprzedzenie
Autor: Jane Austen
Wydawnictwo: Świat Książki
Ilość stron: 368
Cena: 10zł

Ostatnio w moim literackim świecie dużo było zjawisk nadprzyrodzonych, zatem oderwanie od rzeczywistości osiągnęło niebezpiecznie wysoki pułap. By to przełamać postanowiłem sięgnąć po coś stricte innego, wpisującego się w kanon klasyki literatury obyczajowej, łączącej w sobie cechy romansu, która wzbudza zainteresowanie po dzień dzisiejszy. Padło na "Dumę i Uprzedzenie", czyli jedną z powieści Jane Austen, prawdopodobnie tę najbardziej znaną. Do tej lektury podchodziłem z lekkim dystansem, no bo czy książka, która zachwyciła miliony kobiet, (w tym i pewnie moją mamę) może zachwycić także i mnie? 

Akcja "Dumy i Uprzedzenia" dzieje się około dwa wieki temu w Anglii, a dokładniej w Longbourn będącym majątkiem rodziny Bennetów. Państwo Bennet nie należą do najbogatszych rodzin, a na ich niekorzyść przemawia również fakt, że posiadają aż pięć córek, z których żadna nie będzie mogła odziedziczyć domu, który po śmierci ojca wpadnie w ręce pastora Collinsa. Kiedy do okolicy sprowadza się Pan Bingley, przystojny, a do tego zamożny mężczyzna, dla Pani Bennet staje się to idealną okazją do wydania za mąż swojej najstarszej córki Jane, która zresztą szybko zostaje przez Bingleya doceniona. Razem z majętnym Bingleyem do okolicy sprowadza się Pan Darcy, który jednak nie budzi sympatii mieszkańców, szczególnie Elżbiety, drugiej w kolejności co do wieku córki państwa Bennet. Mimo jego chłodnego obejścia, pomiędzy nim, a Elżbietą rodzi się dziwne uczucie, czy aby na pewno prawdziwe? I czy nowa znajomość Jane zakończy się ślubem? By się dowiedzieć, oczywiście musice przeczytać.

Zanim przejdę do ogólnych wrażeń, chciałbym dać duży plus za naprawdę piękną i zarazem prostą okładkę. Co się zaś tyczy treści, kilka pierwszych rozdziałów okazało się być twardym orzechem do zgryzienia, kiedy jednak zacząłem już rozróżniać poszczególnych bohaterów, szybko zostałem oczarowany przez Jane Austen. Autorka bowiem za pomocą użytego języka idealnie oddała klimat trwającej ponad dwa wieku temu epoki, tak bardzo odległej od tej, w której obecnie żyjemy. Na pewno dużą zasługę w tym ma fakt, że był to okres, w którym żyła sama pisarka. Dzięki temu świat przedstawiony przez nią wypada niezwykle wiarygodnie. Problematyka, jaka została poruszona w "Dumie..." dotyczy głównie miłości, pierwszego (niezwykle ważnego) wrażenia, czy różnic w społeczeństwie wyznaczanych przez posiadany majątek. Dużo w tej powieści można również dowiedzieć się o roli i wartości kobiety na przełomie XVIII i XIX wieku. Postacie stworzone na potrzeby książki dopracowane są w najmniejszych szczegółach i przyznam, że rozstawałem się z nimi (szczególnie z Elżbietą, czy Panem Darcym) z wielkim żalem. Wątki miłosne, których zresztą tu nie brakuje, rozwijają się w sposób subtelny, daleki od nachalności, oddając przepiękny obraz ówczesnych obyczajów i postępowań związanych z zawieraniem znajomości pomiędzy kobietą, a mężczyzną. Choć zakończenie nie było (przynajmniej dla mnie) w żaden sposób zaskakujące, ani trochę nie umniejszyło to przyjemności wynikającej z tej lektury. To wręcz podkreśliło jej wymowę, która pozostaje uniwersalna niezależnie od epoki w której się znajdujemy. Niestety nie mogę jasno nakreślić przesłania, jakie wiąże się z zakończeniem, żeby zanadto nie spoilerować.

"Dumę i Uprzedzenie" poleciłbym każdej kobiecie i wychodzę przy tym z założenia, że każda kobieta powinna sięgnąć po tę książkę jako, że jest to prawdziwy klasyk z gatunku społeczno-obyczajowych. Co do mężczyzn się tyczy, polecam na chwilę odrzucić swoją dumę i zabrać się za tę powieść, bo chociaż często mówi się o "Dumie..." w kwestii literatury kobiecej to warto jednak napomknąć, że w książce tej każdy znajdzie coś dla siebie. Podsumowując, "Duma i Uprzedzenie" to wspaniała powieść, do której pewnie powrócę jeszcze nie raz i która niezaprzeczalnie trafi do moich tegorocznych faworytów. 

Ocena książki: 9/10

Plusy:
-idealnie oddany klimat ówczesnych czasów
-wyrazistość bohaterów
-uniwersalność przesłania
-klasyka przez duże K

Minusy:
-brak


1 wrz 2015

#AlboAlboTAG


(c) zdjęcie pochodzi z bloga ksiazkowy-chaos

Witajcie! Pora nadrobić kilka tagów (a uwierzcie, jest ich sporo!) do których nominowany zostałem przez Rude recenzuje. Zacznijmy od czegoś przyjemnego, czyli #AlboAlboTag.

1. Wolisz czytać tylko trylogie czy powieści jednotomowe?
Trylogie. Powieści jednotomowe pozostawiają czasami pewien niedosyt.

2. Wolisz czytać tylko autorki czy tylko autorów?
Trudny wybór. Patrząc na moje ulubione powieści, jest pół na pół zarówno autorów jak i autorek. Stawiam jednak solidarnie na facetów ;)

3. Wolisz kupować tylko w Empiku czy tylko na stronach internetowych?
Oczywiście, że na stronach internetowych. Nie dość, że wybór jest tam większy, to ceny nieporównywalnie niższe do tych serwowanych przez Empik.

4. Wolisz, żeby wszystkie książki zekranizowano czy żeby przekształcono je w serial?
Jestem zwolennikiem seriali. Pozwalają one na wierniejsze oddanie fabuły bez konieczności wycinania scen, na które w filmach nie ma czasu.

5. Wolisz czytać pięć stron dziennie czy pięć książek tygodniowo?
Pięć książek tygodniowo, chociaż przyznam szczerze, że daleko mi do takiego wyniku.

6. Wolisz być profesjonalnym recenzentem czy autorem?
Profesjonalnym autorem. Może kiedyś przyjdzie taki moment, że moja (jeszcze nieistniejąca) powieść trafi do druku.

7. Wolisz czytać dwadzieścia książek w kółko czy sięgać po nowe pozycje?
Wolę sięgać po nowe pozycje, chociaż posiadam ogromny sentyment do ulubionych książek i wracam do nich chętnie.

8. Wolisz być bibliotekarzem czy sprzedawcą książek?
Bibliotekarzem. W czasie pracy mógłbym czytać książki i popijać herbatę. Żyć nie umierać!

9. Wolisz czytać jeden ulubiony typ literatury czy wszystko poza nim?
Wszytko poza nim. W nadmiarze, mój ulubiony typ literatury szybko stałby się tym najmniej przeze mnie lubianym.

10. Wolisz czytać książki fizyczne czy e-booki?
Oczywiście, że książki fizyczne. Lubię czuć ich zapach, ciężar czy fakturę papieru. E-booki chociaż nie zajmują miejsca, nie dają takich doznań.

Do wykonania tego tagu nominuję: 
Życzę miłej zabawy i udanego początku roku szkolnego! :)