23 lut 2015

"Ida" najlepszym nieanglojęzycznym filmem!

Zapewne taki moment szybko się nie powtórzy, należy więc cieszyć się z sukcesu i tak ogromnego zaszczytu, jaki spadł na "Idę" wyreżyserowaną przez Pawła Pawlikowskiego. Mowa tu oczywiście o Oscarze w kategorii "Najlepszy nieanglojęzyczny film", który po raz pierwszy w historii wpadł w ręce polaków. Zdania na temat "Idy" są oczywiście podzielone. Znajdzie się nawet spore grono osób (tak, chodzi tutaj o polaków), które śmiało stwierdzą, że obraz Pawlikowskiego nie zasłużył na Oscara i zamiast przynosić chlubę naszemu kraju, pogrąża nas, potęgując nałożone przez świat stereotypy. Nie będę tego potępiać, bo jak wiadomo ile ludzi tyle opinii. Każdy ma prawo wyrazić swoje zdanie, byleby tylko posiadał dobre uzasadnienie swojej oceny. Pomijając jednak temat krytyki, która zawsze w jakimś stopniu wisiała nad Idą, warto się zastanowić, czy któryś z polskich filmów będzie miał jeszcze kiedykolwiek realną szansę na wygrania Oscara w tej, czy innej kategorii. 

Jeszcze przed zdobyciem statuetki, poczułem się w obowiązku by po "Idę" sięgnąć i samemu wyrobić sobie na jej temat opinię. Na wstępie już widząc zwiastun, czy też krótkie fragmenty publikowane w telewizji przy okazji rozdania Oscarów rzuca się w oczy, że nie jest to film skierowany do mas, lecz do bardziej dojrzałego widza, o czym informował sam reżyser w licznych wywiadach. "Ida" do łatwych w odbiorze raczej nie należy. Opowiada on historię żydówki Anny, która przed złożeniem ślubów zakonnych odwiedza swoją ciotkę, następnie rusza z nią w podróż, która ma im obu pomóc odkryć kim tak naprawdę są. To nie brzmi jak zapowiedź filmu, który każdemu przypadnie do gustu. Może to i dobrze. Jeżeli coś wywołuje dyskusję, to znaczy, że jest "jakieś", a to już pierwszy krok do sukcesu. Noc przed rozdaniem najważniejszych nagród filmowych wybrałem się do kina na "Birdmana", który jak się okazało, został filmem roku. Następnym, który zamierzam obejrzeć jest właśnie polska "Ida". Mam wielką nadzieję, że pomimo licznych opinii, jakie ostatnio zasłyszałem, uda mi się wyrobić obiektywne zdanie na temat tego filmu, o czym pewnie was poinformuję w recenzji tutaj na blogu, bądź też w krótkim wpisie na fb >>TU<<.

Zawsze denerwowało mnie to, że Polacy łasi są na przenoszenie amerykańskich standardów na ekrany naszych rodzimych kin. Polska to nie Ameryka, a co za tym idzie, w wielu przypadkach podobne zabiegi okazywały się klapą. Nie dość, że nie osiągały one oczekiwanej oglądalności, to utwierdzały nas (a w szczególności mnie) w przekonaniu, że dobrych filmów w tym kraju jest niewiele. Zastanówcie się jaka to ironia, że Oscara wygrywa film, którego budżet zapewne nie powalał na kolana, w którym brak efektów specjalnych i który pomimo oszczędności środków wyrazu zachwycił widzów na całym świecie. Wystarczy spojrzeć na box office (film ten zarobił 3,5 miliona w samym USA, 3,2 miliona we Francji, 11 milionów ogółem na całym świecie). Na ten sukces zebrało się oczywiście wiele aspektów, w tym dobór obsady aktorów, na czele której znalazły fantastyczne Agaty, czyli Kulesza oraz Trzebuchowska. Warto celebrować tę chwilę, bowiem wpisze się ona do historii polskiego kina złotymi literami. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że inni reżyserzy wezmą przykład z Pawlikowskiego, przestaną się silić na amerykański przepych i zaczną tworzyć filmy bardziej wartościowe w swoim przekazie. Tegoroczne rozdanie Oscarów na długo pozostanie w moim sercu. Przyznam szczerze, że większość dzisiejszego dnia spędziłem na przeglądaniu relacji i zdjęć z całej gali. Jedyne co mi pozostaje, to nadrobić zaległości w oglądaniu nominowanych filmów.

A wy... zadowoleni jesteście z tego, że "Ida" Pawła Pawlikowskiego zdobyła Oscara? Może mieliście innych faworytów w tej kategorii?


21 lut 2015

Zaginiona dziewczyna- Gillian Flynn

O "Zaginionej dziewczynie" Gillian Flynn mówili wszyscy, do tego wszędzie, gdzie tylko mówić się o tym dało. Nie minęło więc dużo czasu do momentu, w którym postanowiłem zakupić sobie prywatny egzemplarz thrillera jednej z lepiej zapowiadających się pisarek w tej kategorii. Ze względu na wszystkie pozytywne opinie z jakimi miałem styczność, moje oczekiwania wobec tej książki były dosyć wygórowane. Na wstępie jednak zaznaczę, że w dzisiejszej recenzji skupię się głównie na pozytywach stronach "Zaginionej dziewczyny", ponieważ ciężko mi znaleźć cokolwiek, co działałoby na niekorzyść tego jakże popularnego tytułu. 

Akcja dzieje się w USA, a dokładniej w stanie Missouri, gdzie w jednym z miasteczek mieszka Nick Dunne wraz ze swoją żoną Amy Elliott-Dunne. Na pozór wydają się być zwykłym bezdzietnym amerykańskim małżeństwem, jak jednak się okazuje, skrywają się wiele problemów, które według Nicka nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. W piątą rocznicę ślubu, pod nieobecność Nicka, Amy znika w dziwnych okolicznościach, które niejednoznacznie wskazują na porwanie. Jak łatwo się domyślić, pierwsze podejrzenia padają na męża Amy, który nie dość, że nie lubuje się w kłamstwach, to jeszcze nie potrafi odpowiednio się zachować przed kamerami, przez co media biorą go na obstrzał nazywając mordercą. Nick oczywiście jest przekonany o swojej niewinności i stara się to udowodnić, pomimo popełnionych przez siebie błędów. Oczywiście żeby dowiedzieć się w jakich okolicznościach zniknęła Amy oraz co się z nią dokładnie stało, musicie sięgnąć po tę książkę.

Jest to mała cegła, bowiem fabuła rozpisana została na ponad sześćset stron, jednak uspokoję was, ponieważ czyta się ją stosunkowo szybko. Rozdziały są krótkie, napisane naprzemiennie z perspektywy Nicka i Amy, która prowadzi dziennik dokumentujące dokładne losy małżeństwa państwa Dunnów. Właśnie ten dziennik odgrywa w całości dosyć znaczącą rolę, wprowadzając zamęt oraz nagły zwrot akcji w najmniej oczekiwanym momencie. Przede wszystkim największy plus należy się autorce za wykreowanie bohaterów z naprawdę barwnym i bogatym charakterem. W tej książce nie istnieją postacie czarno-białe, które można by nazwać nijakimi. Chociaż "Zaginiona dziewczyna" nie trzyma przez cały czas w napięciu, ciekawość zwycięża, a strony jak szalone przelatują przed oczami. Nie brak tu zagadek do rozwikłania, zaskoczeń, zwrotów akcji, czy niespodziewanego, a może wręcz szokującego zakończenia. Jako thriller, książka ta spełnia idealnie swoją rolę, przez długo trzymając czytelnika w niepewności. Giliann Flynn ukazała tu instytucje małżeństwa, jako coś niebywale toksycznego, niszczącego to kim jesteśmy. Obraz kobiety również został tu przedstawiony w negatywnym znaczeniu, co może być dla niektórych nowością, szczególnie że autorem książki jest...kobieta!

Po zakończeniu czytania naszła mnie pewna refleksja dotycząca tego, czy naprawdę warto pchać się przed ołtarz. W końcu nigdy nie wiemy, czy osoba którą znaliśmy przed ślubem, będzie tą samą osobą za kilka lat. Kiedyś kilka osób mnie ostrzegło, że nie wszystko w tej książce jest tak oczywiste, jak może się na początku wydawać. Piszę to wam, bo być może okaże się to pomocne w wytłumaczeniu zagadki zniknięcia Niezwykłej Amy. "Zaginiona dziewczyna" pióra Gillian Flynn okazała się jak najbardziej trafnym zakupem i nie zawiodła mnie pod żadnym względem. Zarówno książka, jak i film stworzony na jej podstawie, zasługują na miano jednego z najlepszych thrillerów przełomu roku 2014/2015. Jeżeli szukacie prezentu wręcz idealnego, ta książka się nada do tego, jak żadna inna! Z tego co się dowiedziałem, to pisarka ta ma na swoim koncie jeszcze dwie inne powieści, po które chętnie sięgnę w niedalekiej przyszłości. Pozostaje się tylko zastanowić, czy będą one w stanie dorównać naprawdę świetnej "Zaginionej dziewczynie".

Ocena książki: 9/10