21 lut 2016

Filmowa Niedziela #6 Brooklyn

W tym roku założyłem sobie za cel obejrzenie wszystkich ośmiu filmów nominowanych do Oscarów w kategorii "Najlepszy film". Do gali pozostał już tylko tydzień, a do nadrobienia mam jeszcze tylko dwa filmy, czyli "Most szpiegów" oraz "Pokój". Dzisiaj natomiast recenzja również nominowanego "Brooklyn", na który spontanicznie wybrałem się kilka dni temu i który dość pozytywnie mnie zaskoczył.

Tytuł: Brooklyn
Reżyser: John Corwely
Czas trwania: 105 min.
Premiera: 19 lutego 2016

Film nominowany do Oscarów w kategoriach:
-najlepszy film
-najlepsza aktorka pierwszoplanowa (Saoirse Ronan)
-najlepszy scenariusz adaptowany

Moja opinia o filmie:
Główną bohaterką filmu jest młoda dziewczyna, mieszkająca w Irlandii Ellis (Saoirse Ronan). Jej perspektywy na przyszłość niestety nie zapowiadają się kolorowo bowiem są lata 50. XX wieku i znalezienie dobrej pracy zapewniającej godziwe wynagrodzenie dla niektórych graniczyło z cudem. Kiedy więc pojawia się okazja rozpoczęcia lepszego życia i zdobycia wykształcenia w USA, Ellis od razu decyduje się na wyjazd. Ten jednak wiąże się z opuszczeniem rodziny, przyjaciół i zostawieniem całego dotychczasowego życia za sobą. Ellis zamieszkuje na Brooklynie i musi radzić sobie z niezwykle silną tęsknotą za domem. 

I to właśnie wspomniana już tęsknota, a także trud związany podejmowaniem ważnych decyzji i z życiem imigranta, są główną problematyką poruszoną w filmie. A wszystko to przedstawione na przykładzie Ellis odgrywanej przez Saoirse Ronan, która pozytywnie zaskoczyła mnie swoją rolą, szczególnie, że dosyć ostrożnie podchodziłem do "Brooklyn" mając na uwadze niezwykle kiepskiego, a może nawet beznadziejnego "Intruza", którego miałem kiedyś nieprzyjemność oglądać,a w którym główną rolę miała również Ronan (jak widać, jaka książka, taka ekranizacja). Jak się jednak okazało, "Brooklyn" wyciągnął z tej aktorki wszystko co najlepsze i pokazał, że dziewczyna ta rzeczywiście posiada talent, dając jej kilka scen ukazujących ją w przejmującym smutku albo szczęściu, jakie stara się odnaleźć żyjąc w obcym kraju. Historia sama w sobie jest interesująca i przedstawiona została w bardzo klarowny i estetyczny sposób, niemniej jednak nieuniknione są tu nieco banalne sceny mające na celu wyciśnięcie z widza kilku łez. Jest również dobrze rozbudowany wątek miłosny, na tyle mocny, by w udźwignąć dużą część filmu i przysporzyć bohaterce kolejnych problemów. 

Na specjalną uwagę i oklaski w tym filmie zasługuje świetnie oddany klimat lat 50. zaczynając od scenografii, poprzez stroje, a na zachowaniu poszczególnych postaci kończąc. Do tego jeszcze wspaniała muzyka stosowana naprzemiennie z ciszą, która pojawia się w scenach idealnie do tego pasujących, pozwalając skupić się na prawdziwych emocjach, a nie na sztucznie zbudowanej otoczce. "Brooklyn" to film ładny, spokojny, delikatny i idealnie wyważony w czasie. Może i nie ma szans by zgarnąć Oscara, jako najlepszy film roku, niemniej jednak warto go obejrzeć, bo chociaż na długo nie pozostanie w głowie, to stanowi przyjemny dla oka obraz.

Ocena filmu:

No więc, kto z Was już widział "Brooklyn", a kto dopiero zamierza wybrać się na niego do kina? Jestem ciekaw waszych opinii na temat tego filmu ;)


3 komentarze:

  1. Do kina się nie wybiorę, ale zdecydowanie obejrzę. Od dawna mnie intryguje, może przez to, że obraz lat 50 XX. wygląda tak cudownie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ostatnio padło na Planetę singli, ale widzę że czeka mnie kolejna wizyta w kinie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koniecznie :D Mnie kolejna wizyta czeka jutro. Co do Planety singli to do polskich komedii nie jestem raczej nastawiony pozytywnie, ale nie wykluczam, że kiedyś go obejrzę :)

      Usuń