Jeżeli kiedykolwiek postanowicie iść ze mną do kina i w trakcie seansu będziecie ciekawi moich odczuć odnośnie oglądanego filmu, a nie będziecie chcieli pytać wprost, to po prostu zwróćcie uwagę na to, jak często zerkam na zegarek. Podczas absorbującego i ciekawego seansu zapominam o płynącym czasie. Tak więc, oglądając Nienawistną ósemkę na zegarek spojrzałem tylko raz i to z czystej ciekawości, czy jestem już za pierwszą połową filmu, natomiast oglądając JOY przynajmniej cztery, czy pięć razy wyjmowałem telefon, by sprawdzić ile jeszcze zostało do końca filmu. To chyba mówi samo za siebie, który film wypadł lepiej. Co nie znaczy, że odradzam obejrzenie "JOY", bo niektórym pewnie spodoba się bardziej, niż trwająca prawie trzy godziny "Nienawistna ósemka".
Tytuł: JOY
Reżyser: David. O. Russell
Czas trwania: 120 min.
Premiera: 8 stycznia 2016
"JOY" to już czwarty film, w którym mamy okazję zobaczyć Jennifer Lawrence grającą wraz z Bradley'em Cooperem, który na moje szczęście, na ekranie nie przewija się aż tak często, jak można by podejrzewać. Po tragicznej, wydanej w 2014 roku Serenie, "JOY" wydaje się być czymś spójnym i na dodatek lekkostrawnym. Najprawdopodobniej jest to po prostu kolejny "Poradnik pozytywnego myślenia", który chwilami rozbawi, zasmuci i przy okazji zaserwuje do bólu przewidywalne zakończenie, zaniżające ostateczną ocenę filmu. Tak więc, jest po prostu poprawnie. Może ciut lepiej niż poprawnie.
Film ten opowiada historię tytułowej Joy, samotnej matki po rozwodzie, która mieszka w rozpadającym się domu wraz z dziećmi, własną matką, byłym mężem i jak się dowiadujemy na początku seansu, nieco niezrównoważonym ojcem, w którego wciela się Robert De Niro. Joy nie chce jednak dłużej prowadzić swojego niesatysfakcjonującego życia, wpada więc na pomysł, który ma przynieść jej pieniądze i jednakowo ułatwić życie wielu kobietom na całym świecie. W rolę głównej bohaterki wciela się wspomniana już Jennifer Lawrence, która bardzo dobrze odegrała swoją rolę silnej, choć niedocenianej kobiety, nie posiadającej wsparcia wśród najbliższych, której dodatkowo los raz za razem rzuca kłody pod nogi. W tym momencie warto wspomnieć o niezwykle ciekawych relacjach łączących poszczególnych bohaterów, z którymi mamy okazję bliżej zapoznać się już na początku filmu. Każdy z nich jest diametralnie inny i każdy inaczej się zachowuje wobec Joy i jej pomysłu. To jednak niestety trochę za mało, by przyćmić nieco banalną historię, posiadającą momenty zarówno nużące jak i zaskakujące.
Ocena filmu
Tytuł: Nienawistna ósemka
Reżyser: Quentin Tarantino
Czas trwania: 167 min.
Premiera: 15 stycznia 206
Mam wrażenie, że wobec najnowszego filmu Quentina Tarantino widzowie podzielili się na dwa obozy. Pierwszy z nich, to fani reżysera, którzy będą zadowoleni ze wszystkiego co dostaną, a co będzie sygnowane jego nazwiskiem. Drugi obóz natomiast, to osoby, które choć za filmami Tarantino nie przepadają, to Nienawistną ósemkę obejrzały (zapewne na internecie, bo po co płacić za coś, co i tak się nie spodoba) i teraz ze szczerym sercem mogą ją hejtować i mieszać z błotem gdzie popadnie.
Jedno jest w tym momencie dla mnie pewne. Kino bez Quentina Tarantino nie byłoby takie samo.
"Nienawistna ósemka" to western, kolejny po wydanym w 2012 roku "Django". Nie ma jednak co porównywać obu filmów, bowiem diametralnie się od siebie różnią, dzięki czemu widz unika niechcianej powtórki z rozrywki. Choć niewątpliwie nie jest to najlepszy film, jaki stworzył Tarantino, to i tak trwam w przekonaniu, że warto go obejrzeć. A wszystko dzięki wspaniałej obsadzie z Samuelem L. Jacksonem na czele oraz dzięki specyficznemu klimatowi, typowemu dla filmów wychodzących spod ręki Quentina, na który składa się podział całości na rozdziały, piękne, choć czasami nietypowe ujęcia, świetna muzyka, brutalność nie imająca się nawet kobiet, rasizm, czy krwawe, nieco przerysowane sceny walki, w których po jednym strzale, głowy ofiar pękają na miliony kawałków opryskując wszystko dookoła. Wielu twierdzi, że "Nienawistna ósemka" to film zwyczajnie przegadany i rzeczywiście muszę przyznać, że pierwsza połowa filmu zdominowana została przez dialogi, które jednak według mnie bronią się wspaniałą konstrukcją charakterem, jakie nadały im poszczególne postacie. W drugiej połowie akcja nabiera tempa i choć liczba miejsc, w których dzieje się historia, jest mocno zawężona, to raczej ciężko mi było odczuć nudę, mając do czynienia z tak wyrazistymi bohaterami, pewną intrygą, która z każdą chwilą stawała się coraz bardziej widoczna oraz przetasowaniem fabuły, która w jednym momencie cofa się wstecz, by powrócić ponownie do atrakcyjnego i jak zwykle krwawego finału.
Ocena filmu
Na oba wybieram się w tym tygodniu, jak będę już po kolokwiach ;D
OdpowiedzUsuńCo do "Joy" słyszałam bardzo słabe opinie, ale i tak zobaczę, chociażby dla Lawrence.
A co do Tarantino to koniecznie muszę zobaczyć w kinie. Uwielbiam jego filmy i nigdy nie przeszkadzały mi sceny przegadane - Quentin kręci je w sposób tak interesujący, że nawet nie wiem kiedy mija 20 minut, a bohaterowie siedzą w tych samych miejscach i wyłącznie dyskutują!
Ja bardzo rzadko sprawdzam godzinę w kinie. I akurat w moim przypadku nie pokrywa się to z zadowoleniem z seansu :P Jednak czasami oceniam tak ludzi, z którymi do kina chadzam - im zdarza się często sprawdzać ile czasu minęło.
Ja mam niestety taką przypadłość, że spoglądam na zegarek kiedy film mi się dłuży :D
UsuńJa mam w planach obejrzeć "Joy", Tarantino na razie sobie daruję :)
OdpowiedzUsuńoglądałam oczywiście Nienawistną Ósemkę i należę do pierwszego obozu ;) trafna recenzja, film nie jest najlepszym dziełem reżysera, ale ja przednio się na nim ubawiłam. może i jest "przegadany", ale mi to odpowiada. uwielbiam te dialogi. wyszłam z kina zachwycona :D
OdpowiedzUsuń