24 mar 2015

Statystyczny Polak, a czytelnictwo książek

Nigdy nie ciągnęło mnie do lektur szkolnych. Przyznam szczerze, że będąc w podstawówce próbowałem je czytać, jednak szło mi to nader opornie. I nie chodzi tutaj o to, czy dana książka była ciekawa, bo fabuła wielu z nich niewątpliwie miała potencjał i mogła przyciągnąć czytelnika. Sama myśl, że jest się do czegoś zmuszanym, może skutecznie zniszczyć przyjemność, jaką niosą ze sobą pewne czynności. Tak było właśnie w tym przypadku. Goniły mnie terminy, mówiące, że do tego, czy tamtego dnia muszę skończyć czytać  wyznaczoną książkę. Kiedy zapytalibyście mnie wówczas, czy lubiłem czytać, pewnie odpowiedziałbym, że nie, a moi ówcześni koledzy byliby tego samego zdania. Chcąc zaszczepić w dziecku zamiłowanie do literatury często popełnia się rażące błędy, które zamiast przekonywać co do wspaniałości książek, skutecznie zrażają młodego człowieka. Będzie to oczywiście miało swoje konsekwencje w przyszłości. Człowiek, płeć dowolna, lat trzydzieści, może nawet więcej, praca, rodzina, a na koncie przeczytane dwie, w najlepszym przypadku trzy książki. To oczywiście dosyć drastyczny przykład, ale zdarzają się przecież i takie. A jak czytelnictwo Polaków wygląda w statystykach? Otóż nieciekawie. Statystyczny Polak (a taki przecież nie istnieje) rocznie czyta jedną książkę. Pomyślmy teraz, że są osoby, które rocznie czytają po kilkanaście, czasami nawet kilkadziesiąt książek i nadrabiają statystyki za tych rodaków, którzy rocznie nie są w stanie przebrnąć nawet przez jeden tytuł. To przerażające, bowiem polska odzyskała przecież pełną wolność i cenzura już nie obowiązuje, a co za tym idzie w sklepach (i nie tylko księgarniach) pełno jest książek autorów zarówno rodzimych, jak i zagranicznych. W czym więc problem? Za drogo jak na naszą kieszeń? Przyznam, że 40 zł za mającą 300-500 stron lekturę to trochę dużo. Pełno jest jednak antykwariatów, dyskontów książkowych, czy stron, które oferują te same tytuły, często nieużywane, po o wiele tańszej cenie. Jestem świetnym przykładem tego, że z odrobiną chęci upragnioną lekturę kupimy nie za 40, a za 20 zł. Dla chcącego nic trudnego. A jeżeli te 20 zł to i tak za dużo, wystarczy przejść się do najbliższej biblioteki. W większych miastach nie dość, że jest ich kilka, to do tego dysponują sporymi zbiorami, z których warto skorzystać. Tam nie zapłacimy nic, no chyba że nie oddamy wypożyczonego tytułu w terminie.


Można narzekać na brak czasu. Tego argumentu użyją szczególnie ci, dla których praca jest całym życiem. Czy jednak tak ciężko znaleźć dziennie 20-30 minut, które można poświęcić na przeczytanie kilku- kilkunastu stron? Wielu na pewno posiadałoby tego czasu więcej, gdyby tylko ograniczyli modną dzisiaj twarzoksiążkę, czy przeglądanie bezsensownych obrazków zwanych memami, które ani nie zmobilizują, ani nie zmienią naszego życia. Przy odpowiedniej organizacji brak czasu nie istnieje. W drodze do/z pracy publicznymi środkami transportu zamiast gapić się głupio w przestrzeń (pustym wzrokiem bezmózgiego neandertalczyka) można zająć się czymś ciekawszym. Chodzi mi tu oczywiście o czytanie. Jeżeli ludzie nadal chcą wymyślać powody dla których nie sięgają po książki to warto przedstawić korzyści, jakie niesie ze sobą regularne czytanie. Zwiększa ono wiedzę ogólną, poprawia inteligencje werbalną i zasób oraz możliwość manipulacji słownictwem, cofa skutki demencji, pomaga przyswoić zasady pisowni, pozytywnie kształtuje charakter czy też rozwija wyobraźnię, której niektórym niestety definitywnie brak. Najogólniej rzecz biorąc, człowiek oczytany to człowiek mądry, który potrafi trafnie wyrazić swoje myśli, niekoniecznie używając podwórkowego przerywnika w postaci znanej wszystkim "kurwy". Jeżeli wrócimy na chwilę do statystyk, tym razem światowych, to okaże się, że nie jest aż tak źle. Górują tam kraje azjatyckie, w których na czytanie tygodniowo przeznacza się ponad dziewięć godzin. Tuż za nimi są kraje europejskie, takie jak Rosja, Szwecja, czy Francja. Polska zajmuje trzynaste miejsce. Można pokusić się o stwierdzenie, że tragedii nie ma. Ale z drugiej strony dupy też nie urywa. Jestem wyznawcą zasady, że zamiast wmawiać sobie jak dobrze jest, można powiedzieć, że mogłoby być lepiej. O wiele lepiej. Wszak analfabetyzm w Polsce jest niezwykle znikomy, dzięki czemu umiejętność czytania posiadają prawie wszyscy (zawsze znajdzie się jakiś ewenement). Co prawda jednak akcja w naszym kraju goni drugą. Każda ma teoretycznie na celu zwiększenie czytelnictwa. Ładuje się w to pieniądze i promuje hasła, jakoby czytanie było sexy itd.. Może i w tych hasłach jest dużo prawdy, wątpię jednak by ich głoszenie nagle coś zmieniło i sprawiło, że Polacy chętniej sięgną po książki.


Jak na początku wspominałem, niechętnie sięgałem po lektury szkolne. Kojarzyły mi się one głównie z nieprzyjemny odpytywaniem przy tablicy, za które do dziennika dostawało się niezbyt pozytywne oceny. Nauczyciele bowiem uwielbiają sprawdzając wiedzę uczniów, dopytując się o największe szczegóły, które przecież każdemu mogą umknąć. Przecież jesteśmy tylko ludźmi. Oświata w taki sposób nie zachęca. Ona odstrasza. Będąc w technikum zamiast skupiać się na nużących wówczas lekturach, wolałem sięgnąć po książki, które w jakiś sposób mnie fascynowały, których czytanie sprawiało mi przyjemność. Ale zaraz, zaraz! Przecież przed chwilą wspominałem, że moja nastawienie do książek w podstawówce nie było najlepsze. Już tłumacze, jak się to zmieniło. Wystarczyło tylko trafić na odpowiedniego autora, w tym przypadku autorkę, którą była znana wszystkim (zaskoczenia tu raczej nie będzie) J.K. Rowling, autorka fantastycznej serii o Harrym Potterze. Gdyby nie ona, aż strach pomyśleć, jak bardzo ograniczona byłaby teraz moja wyobraźnia. W jej twórczości urzekła mnie możliwość oderwania od nudnego świata, napisana w przystępny sposób, bez silenia się na bycie "ę" i "ą". Swoją miłością do Harrego zarażałem przyjaciół. Pożyczałem im moje książki, by mogli poczuć magię, jaką ze sobą niosły. Wtedy zaczęła się moja prawdziwa przygoda z literaturą. Zrozumiałem, że słowo pisane może wzbudzać takie same emocje, jak przy oglądaniu ulubionego filmu. Nie każdy ma jednak tak wielkie szczęście jak ja, by w odpowiednim wieku trafić na odpowiedni tytuł, który okaże się być tym przełomowym w jego przygodzie z czytaniem. Jeżeli dotrwaliście do końca tego felietonu, chciałbym byście zadali sobie pytanie, czy jako Polacy zaniżacie, czy też zawyżacie statystyki czytelnictwa (dla przypomnienia: statystycznie jedna książka na rok) w naszym kraju. Jeżeli chodzi o mnie to rocznie czytam mniej więcej dwadzieścia cztery książki, czyli po dwie na miesiąc. Nie jest to dla mnie dużo. Co w takim razie mają powiedzieć "statystyczny Polacy"? Albo ci, którzy są nawet poniżej tych statystyk? Rzadko piszę felietony, a tego nie napisałem by pokazać jak nieoczytana jest pewna część naszego kraju, tylko by zmusić do myślenia.

9 mar 2015

Służące- Katheryn Stockett

Istnieje wiele wzruszających powieści. Niewątpliwie najbardziej poruszającymi są te, które w jakiś sposób obrazują zło naszego świata. Zło, które popycha ludzi do zachowań sprzecznych z obecnie przyjętymi normami kulturowymi. Dobrym przykładem będzie tutaj rasizm, pojęcie kontrowersyjne, niegdyś będące nieodłączną cechą białego człowieka. Chociaż dzisiaj robi się wszystko, by utrzymać równouprawnienie wobec ludzi niezależnie od koloru skóry, wyznania, czy orientacji seksualnej, wspomnienia dawnych czasów nadal pozostają aktualne i poruszają mnie (oraz innych) poprzez środku masowego przekazu takie jak książki, czy filmy.

Zaczęło się dosyć niewinnie, od obejrzenia filmu "Służące". Spodobał mi się on na tyle, że gdy tylko zobaczyłem go przypadkiem w telewizji, oglądałem po raz któryś z rzędu, na nowo przeżywając problemy jego bohaterów, czyli czarnoskórych pomocy domowych. Co częste w przypadku filmów, które podbijają moje serce, "Służące" nakręcone zostały na podstawie książki o tym samym tytule, napisanej przez debiutującą amerykańską pisarkę Katheryn Stockett. Od momentu, kiedy po raz ostatni widziałem wspominany film minęło kilka miesięcy, postanowiłem więc odświeżyć sobie tę historię, tym razem poprzez powieść. Już na wstępie zaznaczę, że "Służące" nie są oparte na faktach, chociaż kilka epizodów z książki pokrywa się z wydarzeniami z życia autorki, Katheryn Stockett. Było to dla mnie sporym zaskoczenie, ponieważ od postaci i wydarzeń przedstawionych przez pisarkę bije niesamowity realizm. Świadczy to jedynie o tym, że Pani Stockett świetnie sobie poradziła z wyznaczonym zadaniem, mającym na celu ukazanie nietolerancyjnego ówcześnie miasteczka Jackson. Autorka miała tutaj duże pole do popisu dlatego, że sama wychowała się w Jackson, mieszczącym się w stanie Missisipi, gdzie przez długi czas czarnoskórzy byli traktowani gorzej, niż w innych częściach Stanów Zjednoczonych. 

Książka napisana jest z perspektywy trzech osób. Są to dwie czarnoskóre służące Aibileen i Minny oraz biała dziewczyna, nazywana Skeeter. Rozdziały pisane naprzemiennie przez te trzy kobiety, charakteryzują się prostym, bardziej swojskim językiem użytym przez służące, które w porównaniu do swoich pracodawczyń, nie silą się na bycie wielkimi damami. Każda z wymienionych przeze mnie postaci jest inna, z mocno zarysowanym przez pisarkę charakterem. Tym sposobem otrzymujemy młodą i ambitną początkującą pisarkę Skeeter, pełną nadziei na zmiany, przy tym niebywale pomocną Aibileen i pyskatą Minny, słynącą z tego, że przyrządza przepyszne ciasta (które zresztą będą miały duży wpływ na przebieg historii). Wszystko zaczyna się w momencie, w którym Skeeter postanawia napisać książkę, opierającą się na wywiadach z kolorowymi służącymi. Jak się jednak okazuje, to zadanie nie należy do prostych, ponieważ żadna z nich nie chce opowiadać o tym, jak to jest pracować dla białych kobiet. Wśród czarnych dominuje strach przed tym, co może się z nimi stać, kiedy upublicznią własne, obiektywne zdanie w czasach tak bardzo dla nich niekorzystnych. Jedyną osobą, która wstępnie daje się na to namówić, jest Aibileen, służąca u Elizabeth, przyjaciółki Skeeter. Historie, które opowiada początkowo dosyć nieśmiało są zarówno zabawne i poruszające, w szczególności ta, dotycząca śmierci jej syna Treelora. Wszystko to oczywiście jest trzymane w ścisłej tajemnicy, bowiem prywatne kontakty ludzi białych i czarnych były w roku 1963 bardzo niepożądane. Po jakimś czasie, do opowieści o swojej pracy niechętnie dołącza się Minny, niegdyś służąca u Hilly Holbrook, kobiety, która na każdym kroku przypomina ludziom o granicach pomiędzy białymi i czarnymi.

Wątków humorystycznych, które doprowadzą do śmiechu jest dużo, jednak równie wiele jest tutaj momentów wzruszających, które idealnie równoważą śmiech i płacz, które towarzyszą czytaniu tej książki. "Służące" Katheryn Stockett świetnie ukazują stan Missisipi i miasteczko Jackson w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku, gdzie pojęcie rasizmu nie było tak znane, a mimo to pozostawało nieodłączną częścią społeczeństwa, które odmienny kolor skóry traktowało jako coś gorszego. Jak już podkreślałem, autorka wykreowała postacie niezwykle realne, odważne i zdeterminowane, by zapoczątkować zmiany. Oczywiście żeby dowiedzieć się, czy Skeeter udało się wydać tę kontrwersyjną książkę i jakie niespodzianki ją spotkały po drodze, musicie sięgnąć po tę powieść. Zapewniam was, że będzie to dobry... ba! Nawet świetny wybór. Osobiście "Służące" wywarły na mnie ogromne wrażenie, mam tu na myśli oczywiście zarówno książkę, jak i film, który po przeczytaniu obowiązkowo musicie obejrzeć. Ta porywająca powieść zwraca uwagę na bardzo duży problem, z jakim borykali się ludzie, a który moim zdaniem nadal jest w jakimś stopniu aktualny. Ciężko mi znaleźć jakikolwiek minus tej powieści, dlatego zasługuje na wysoką ocenę, którą jej przydzielę.

Ocena książki: 9/10

Korzystając z okazji, zapraszam do polubienia mojego >>FB<< oraz dodania bloga do obserwowanych.