31 paź 2015

Marsjanin [RECENZJA]

Tytuł: Marsjanin
Autor: Andy Weir
Wydawnictwo: Akurat
Liczba stron: 384
Cena: 35,99 zł

Wyobraźcie sobie, że budzicie się w miejscu kompletnie nieprzystosowanym do życia. Jesteście ranni, a do tego macie ograniczone zapasy wody, jedzenia, a co najważniejsze- tlenu. Dodatkowo, dookoła nie ma nikogo, kto mógłby z wami porozmawiać i pomóc. W takiej sytuacji właśnie znalazł się Mark Watney. Podczas misji badawczej, na Marsie, w której brał udział, ekspedycja zostaje zaskoczona przez ogromną burzę piaskową, w skutek której dochodzi do nieszczęśliwego wypadku. Mark Watney uderzony przez antenę znika wszystkim z pola widzenia. Zespół ze względu na niesprzyjającą pogodę zostaje zmuszony do natychmiastowego opuszczenia Czerwonej Planety i pozostawienia na niej najprawdopodobniej martwego członka załogi.
Mark jednak nie umiera. Budzi się ranny, w nieszczelnym kombinezonie, szybko zdając sobie sprawę z tego, że załoga statku Ares 3 zdążyła już odlcieć, uznając go za zmarłego. Gdy tylko dociera do marsjańskiej stacji badawczej Hab, okazuje się, że pozostawione tam zapasy pozwolą mu żyć, przez najwyżej kilkadziesiąt dni, Mark się jednak nie poddaje i mimo wszelkich przeciwności losu postanawia przeżyć i nawiązać kontakt z ziemią. Od tego momentu podejmuje samotną i heroiczną walkę o przetrwanie.

Przyznam się bez bicia, że chociaż na Marsjanina polowałem już od dłuższego czasu, to najpierw postanowiłem obejrzeć ekranizację, a dopiero później sięgnąć po książkę. W żaden sposób to jednak nie zaważyło na przyjemności płynącej z czytania, szczególnie, że powieść szybko mnie wciągnęła pomimo tego, że znałem przebieg wydarzeń oraz ich zakończenie.

"Marsjanin" napisany jest w formie dziennika, prowadzonego przez głównego bohatera Marka Watneya. Rozdziały są stosunkowo niedługie, ponadto raz na jakiś czas mamy okazję obserwować historię z perspektywy załogi statku Ares 3 oraz placówki NASA umieszczonej na Ziemi. Wszystko to sprawia, że książkę tę czyta się szybko i przyjemnie. Ponadto każda ze stron naszpikowana została mnóstwem techniczno-technologicznych informacji, które nie zawsze były dla mnie zrozumiałe i których prawdziwości nie jestem w stanie potwierdzić. Jeżeli jednak Andy Weir pisząc Marsjanina posiłkował się tylko i wyłącznie faktami, to duży ukłon w jego stronę, bo zgromadzenie i powiązanie ze sobą takiej ilości informacji dotyczących wypraw w kosmos, urządzeń podtrzymujących ludzkie życie, ich funkcjonowania, napraw, czy chociażby botaniki i uprawiania marsjańskich ziemniaków, wymagało od autora prawdopodobnie katorżniczej pracy.
Najmocniejszą stroną powieści jest oczywiście jej główny bohater, czyli Mark Watney. Andy Weir wykreował niezwykle pozytywnego, pełnego optymizmu bohatera, który będąc pozostawionym na Marsie, bez jakiejkolwiek komunikacji z ludzkością, potrafi cieszyć się z nawet najmniejszych sukcesów (jak np. kilka dodatkowych dni życia) i zachować swój żartobliwy, pełen przekąsu język, dzięki czemu czytelnik nie odczuwa w tak dużym stopniu jego osamotnienia i zamiast współczuć, czy ubolewać nad jego losem, kibicuje mu w każdym podjętym działaniu, a trzeba przyznać, że Mark na nie próżnuje. Z wykształcenia inżynier i botanik, każdego dnia szuka sposobu na pozyskanie wody, komunikację z NASA, a nawet... zakłada marsjańską plantację ziemniaków! Brzmi trochę kuriozalnie, prawda? Ale taki właśnie jest Mark Watney. To niezwykle silna osobowość, walcząca o życie jednostka, na której skupia się ta książka. Jego po prostu nie da się nie lubić.
Uogólniając, "Marsjanin" to książka mówiąca o ludzkiej woli przetrwania, w najbardziej niesprzyjających dla człowieka warunkach, aczkolwiek tutaj nikt nie będzie zmuszony do zjadania własnej matki (takie małe, niesmaczne nawiązanie do Życia Pi). To także opowieść o jakże pozytywnym człowieku, który musi sobie radzić z narastającymi problemami. Nie brak tu oczywiście wartkich i nagłych zwrotów akcji i elektryzujących, przyspieszających bicie serca momentów niepowodzenia, kiedy to życie i umiejętności głównego bohatera wystawione zostają na okrutną próbę. Podsumowując, to brak tu miejsca na jakąkolwiek nudę.

Jeżeli zatem jesteście ciekawi, jak Mark Watney poradził sobie sam na Marsie, czy udało mu się skontaktować z NASA, a co najważniejsze, czy wrócił żywy na Ziemię, to koniecznie sięgnijcie po Marsjanina, pióra Andy'ego Weira. Jest to naprawdę dobra książka z kategorii sci-fi, która nie tylko Was wciągnie, ale wprowadzi w świat pełen technologicznych smaczków i pokaże, że nawet na Marsie można uprawiać plantację ziemniaków. A kiedy tylko przeczytacie Marsjanina, nie zapomnijcie obejrzeć równie dobrej ekranizacji (chociaż książka na tle filmu wypada minimalnie lepiej). Gwarantuję, że nie pożałujecie!

Ocena książki: 8/10

Plusy:
-pozytywny, pełen optymizmu bohater
-mnóstwo technologicznych smaczków
-motyw przetrwania na obcej planecie

Minusy:
-brak


27 paź 2015

#Tolkienowski Book Tag


Zdjęcie pochodzi z bloga leonzabookowiec.

Cześć i czołem! Pewnie nie wszyscy to wiedzą, ale Tolkienowska twórczość jest mi dosyć bliska (chociaż w nieco mniejszym stopniu porównując do twórczości J. K. Rowling). Zarówno Hobbit, jak i Władca Pierścieni wywarły na mnie ogromne wrażenie, a filmy nakręcone na ich podstawie oglądam przynajmniej kilka razy do roku podczas moich małych maratonów (niebawem pora jeden z nich zorganizować). Z tego też powodu postanowiłem zrealizować tag, do którego standardowo nominowała mnie Paula z bloga rude recenzuje. Enjoy!

Drużyna pierścienia, czyli ulubiona książkowa paczka przyjaciół

Pierścień, czyli ulubiona książka o władzy

Nazgul, czyli książka, która wzbudziła we mnie strach

Bilbo Baggins, czyli książka, która nieoczekiwanie wkradła się do mojego serca

Sam Gamgee, czyli bohater, który mógłby zostać moim przyjacielem
Mark Watney 

Eowina i Faramir, czyli ulubiona książkowa para
Wystarczy spojrzeć na okładkę :)

Gandalf, czyli ulubiony pisarz-czarodziej
J. K. Rowling

Sauron, czyli znienawidzona książkowa powieść

Gollum, czyli bohater książki, któremu współczuję
Leonard Peacock

Hobbition, czyli moja książkowa ojczyzna

Nominacje lecą do:


22 paź 2015

Pakt z Diabłem [RECENZJA]

Tytuł: Pakt z Diabłem
Autor: Dick Lehr, Garard O'Neill
Wydawnictwo: Marginesy
Ilość stron: 528
Cena: 39,90 zł

Poznajcie Jamesa "Siwego" Bulgera, tym razem nie fikcyjnego bohatera, a prawdziwą postać, mieszkańca Bostonu, ojca chrzestnego lokalnej irlandzko-amerykańskiej mafii. Bulger w swojej dzielnicy o ciekawej nazwie "Południak", uważany jest za bohatera, chroniącego mieszkańców przed wrogimi mafiami i narkotykami, które z każdym dniem rozkwitają, zgarniając śmiertelne żniwo. Jaki jednak jest naprawdę? James Bulger to bohater, czy też tytułowy diabeł? 


"Brudny układ między FBI i "Siwym" Bulgerem, jednym z najgorszych gangsterów w historii USA"- głosi wytłuszczony tekst na odwrocie książki. O "Pakcie z Diable" prawdopodobnie nigdy bym nie usłyszał, gdyby nie film sygnowany nazwiskiem Johnnego Deppa. Nie usłyszelibyście również i Wy, bo książka, chociaż oficjalnie swoją premierę miała kilkanaście lat temu, to w Polsce dostępna stała się dopiero na początku października tego roku za sprawą ekranizacji. Filmu jeszcze nie widziałem (chociaż jego obejrzenie mam w planach), przeczytałem za to książkę, która jak się okazało, przedstawia prawdziwą historię, która wydarzyła się w ubiegłym wieku. Jak wypadła w ogólnym rozrachunku?

No cóż, wychodzę z założenia, że skoro jakaś historia przeniesiona zostaje na duży ekran, to ma w sobie coś, co przyciągnie widzów i będzie generować (duże) zyski, jednak co do "Paktu z Diabłem" nie miałem zbyt wielu oczekiwań. Pragnąłem tylko prawdziwie amerykańskiej, gangsterskiej historii, pełnej brudnych interesów. Co prawda, poniekąd to otrzymałem, jednak w nieco innej formie niż przewidywałem, bowiem nie jest to typowa powieść, a jedynie suche fakty spisane chronologicznie przez dwóch autorów. Dialogów tutaj praktycznie brak, a jeżeli jakieś już są, to tylko te oficjalnie zarejestrowane podczas wywiadów, tudzież przesłuchań policyjnych. Informacji jest za to mnóstwo i chociaż czasami postrzegałem tę książkę w kategorii podręcznika do historii, to czytało się ją naprawdę przyjemnie. "Pakt z Diabłem" ponadto dostarcza niezwykle szczegółowego obrazu Bostonu lat siedemdziesiątych, a dokładniej dzielnicy znanej jako "Południak", miejsca pogrążonego w narkotykowym szale, wciąż podsycanym przez lokalną mafię na czele której stał Bulger. Książka ta kreuje bardzo dobry portret "Siwego", jego współpracowników oraz ludzi działających w FBI. Czytelnik dzięki temu ma możliwość poznania z bliska motywów, które kierowały każdą ze stron i które doprowadziły do powstania współpracy pomiędzy Bulgerem, a FBI, mającej na celu eliminację włosko-amerykańskiej mafii, będącej zagrożeniem i poważną przeszkodą dla "Siwego". I chociaż to wszystko brzmi naprawdę zachęcająco, to muszę przyznać, że podczas czytania niektórych rozdziałów, walczyłem z sennością, bo nie wszystko w tej książce było tak dobre i warte uwagi. Na plus na pewno jeszcze warto wspomnieć oprawę graficzną wnętrza "Paktu z Diabłem", ponieważ znaleźć tam można sporo prawdziwych fotografii przedstawiających poszczególne postacie, co tylko zwiększa prawdziwość przedstawionej historii.

"Pakt z Diabłem" to dobra książka, chociaż sądzę, że jej potencjał mógł zostać lepiej wykorzystany, gdyby autorzy zamiast niezwykle długiego reportażu, pokusili się o pełnowartościową powieść, budzącą w czytelniku jakiekolwiek większe emocje. Niemniej jednak, była to całkiem dobra lektura, którą chciałbym polecić wszystkim tym, którzy w jakiś sposób interesują się historią Stanów Zjednoczonych, szczególnie od tej ciemnej strony, znanej głównie z filmów takich  jak "Ojciec Chrzestny". Natomiast jeżeli jesteście fanami Jamesa "Siwego" Bulgera (o ile ktoś taki może posiadać fanów), ewentualnie jesteście zaciekawieni jego postacią, ta książka będzie dla was idealną lekturą przybliżającą dosyć szczegółowo jego poczynania i otoczenie, w jakim przebywał.

Ocena książki: 7/10

Plusy:
-książka oparta na faktach
-prawdziwie gangsterska historia
-wspaniały obraz Bostonu lat siedemdziesiątych

Minusy:
-znikoma liczba dialogów
-fakty spisane bez większego polotu


18 paź 2015

Filmowa niedziela

Witajcie! Dzisiaj mała przerwa od książkowych recenzji i tagów. Przeniesiemy się za to do miejsca równie mi bliskiego, co książki. Mowa oczywiście o kinie. Chociaż, jak każdy przykładny obywatel korzystam z dobrodziejstw internetu, to są takie filmy, których premiery po prostu nie mogę przegapić i kiedy tylko jest okazja, rezerwuję sobie miejsce (tudzież miejsca, o ile idę w towarzystwie) na poranny seans (naprawdę polecam- prawie puste kino, brak rozwrzeszczanych dzieciaków) i czym prędzej gnam do najbliższego multipleksu, ewentualnie kina studyjnego, jeżeli film należy do kategorii tych mniej komercyjnych.

Tak się akurat złożyło, że pod względem filmowym, jesień stała się okresem obfitym w oczekiwane przeze mnie premiery, dzięki czemu cały czas mam dobry powód, by wybrać się do kina.

Mam nadzieję, że chociaż raz w miesiącu uda mi się publikować podobne kinowe podsumowania, w których opowiem wam trochę o filmach, jakie miałem możliwość zobaczyć i przy okazji coś doradzę, ewentualnie odradzę. Dzisiaj mam dla was trzy filmy, z czego dwa z nich godne są polecenia. Dodatkowo "Marsjanina" praz "Próby Ognia" wciąż można obejrzeć w większości kin na terenie polski.




Sicario
Reżyseria: Denis Villeneuve
Czas trwania: 121 min.

Moje wyjście na "Sicario" było dosyć spontaniczne. Nie wiedziałem o czym to, ani kto w tym gra, ale skoro ogólne opinie były tak pozytywne, to nie widziałem żadnych przeszkód, by na ten seans wybrać się w ciemno. Jak się później okazało, film ten opowiada o młodej agentce FBI, która dołączona zostaje do operacji, mającej na celu zlikwidowanie szefa meksykańskiego kartelu narkotykowego.
Napięcie podczas seansu pojawia się już w pierwszych scenach i wielokrotnie powraca, trzymając widza przez cały czas w niepewności. Pojawia się tutaj również element zaskoczenia, kilka naprawdę szokujących, przepełnionych agresją scen, ogólny klimat natomiast wydaje się nieco tajemniczy, momentami niepokojący, co dodatkowo zmusza widza do myślenia i przeanalizowania poszczególnych wątków. Oczywiście żeby nie było aż tak entuzjastycznie, to warto podkreślić, że w "Sicario" nie zabrakło nieco przydługich dialogów, podczas których moje myśli błądziły gdzieś pomiędzy obiadem, a deserem, czekającym na mnie po powrocie z kina, jest to jednak jedyna, naprawdę znikoma wada, jaką można w tym filmie dostrzec.
Podsumowując, "Sicario" był bardzo dobrym wyborem. Jeszcze kilka takich celnych strzałów, a zostanę snajperem. Jeżeli więc szukacie filmu, który przytrzyma was w niepewności, a momentami zaszokuje, to "Sicario" sprawdzi się w tej roli znakomicie.


Marsjanin
Reżyseria: Ridley Scott
Czas trwania: 141 min.

Na "Marsjanina" będącego ekranizacją książki autorstwa Andy'ego Weira wybrałem się tydzień temu i przyznam, że od samego początku moje wymagania wobec niego były dosyć wysokie. Pośród innych filmów z kategorii Si-Fi "Marsjanin" radzi sobie całkiem dobrze, niestety nie zapada w pamieć tam mocno jak "Grawitacja", czy chociażby "Interstellar". Dużym plusem jest tu niewątpliwie postać głównego bohatera, grana przez wspaniałego Matta Damona, który w swojej roli odnalazł się idealnie. Jako filmowy Mark jest sympatyczny, ma błysk w oku, wolę przetrwania... no i wcina ziemniaki przez kilka dobrych lat. Łatwo mu współczuć, łatwo również cieszyć się razem z nim z każdego przeżytego na Marsie dnia. Co się zaś tyczy samego miejsca akcji, (mam tu na myśli głównie planetę Mars) to zostało ono ukazane we wspaniałych ujęciach, w pełnej krasie ukazujących ogromną, bezludną przestrzeń, na której brak jakichkolwiek oznak życia. Film pod względem całości niestety wydaje się jednak być zbyt długi, wzbogacony o kilka niepotrzebnych, nużących widza scen, po których wycięciu w żadnym stopniu nie straciłby na wartości.
Jeżeli chcecie się wybrać na "Marsjanina" (a warto), to polecam wydać te kilka złotych więcej na seans w 3D, by móc w pełni podziwiać naprawdę dopracowane sceny rozgrywające się ma marsie, bądź efekty specjalne, które, tak jak to bywa w tego typu produkcjach, są na wysokim poziomie.


Więzień Labiryntu- Próby Ognia
Reżyseria: Wes Ball
Czas trwania: 132 min.

To już prawdopodobnie ostatnia okazja, by na dużym ekranie obejrzeć "Próby Ognia" będące drugą częścią trylogii"Więźnia Labiryntu". Jeżeli mieliście okazję przeczytać książkę o tym samym tytule co film i z ciekawości chcecie zobaczyć, jak powieść oddana została na dużym ekranie, od razu wam mówię, że będzie to tylko strata czasu i pieniędzy. W porównaniu do książki film wypada naprawdę słabo i o ile zmiany zastosowane w jego poprzedniku były jeszcze do zniesienia, to w "Próbach Ognia" do czynienia mamy z całkowicie odrębnym tworem, zmiażdżonym i pociętym przez jego twórców. Zgodność z książką jest tutaj minimalna, na próżno nawet szukać sensownego nawiązania do tytułowych prób ognia. Nie bardzo rozumiem tych wszystkich zabiegów, mających na celu stworzenie kolejnej hollywoodzkiej produkcji dla nastolatków, skoro sama pierwotna fabuła książki oferowała nam to samo, do tego w nieco lepszym wydaniu.
Jeżeli jednak założymy, że nigdy nie czytaliśmy książki, to film ma się... niestety równie kiepsko. Już na pierwszy rzut oka widać, że jest to produkcja skierowana głównie do młodszego widza, niezbyt wymagającego, którego zadowoli chmara krwiożerczych zombie rodem z "The Walking Dead", tani wątek miłosny i pseudo życiowe dialogi głównych bohaterów, które momentami (w szczególności pod koniec filmu) wypadają wręcz żenująco. Stanowczo odraczam wam ten film. Na pewno w repertuarze miejscowych kin znajdziecie dużo ciekawsze propozycje.

Jeżeli widzieliście któryś z powyższych filmów napiszcie, czy wasza opinia na jego temat jest w jakimś stopniu zbliżona do mojej. Pochwalcie się również, na czym Wy byliście ostatnio w kinie i co możecie mi polecić ;)


16 paź 2015

Cyrk Nocy [RECENZJA]

Tytuł: Cyrk Nocy
Autor: Erin Morgenstern
Wydawnictwo: Świat Książki 
Ilość stron: 431
Cena: 39,90 zł

Jak się okazuje, magia istnieje naprawdę, a dwóch mistrzów tej sztuki postanawia w ramach rywalizacji wyszkolić uczniów, którym w przyszłości przyjdzie się ze sobą zmierzyć. Areną do tej rozgrywki staje się Le Cirque des Reves, czyli dziewiętnastowieczny cyrk, wyróżniający się na tle wszystkich innych. W miejscu tym, napędzanym ogromną ilością magii, rodzi się uczucie pomiędzy rywalami, które może w przyszłości zaważyć na rozgrywce, zmieniając jej przebieg i doprowadzając do niespodziewanych zdarzeń.

Po "Cyrk Nocy" pióra Erin Morgenstern prawdopodobnie nigdy bym nie sięgnął, gdyby nie entuzjastyczna recenzja Olgi z Wielkiego Buka. Pod wypływem chwili (a także śmiesznie niskiej ceny tej książki oferowanej w niektórych sklepach internetowych) zamówiłem sobie własny egzemplarz, który, co tu oszukiwać, trochę ponad miesiąc przeleżał na mojej półce. Postanowiłem sięgnąć po niego dopiero w momencie, kiedy nie miałem nic innego pod ręką, a czekała mnie wtedy dosyć długa podróż. Jak się potem okazało, już po pierwszych rozdziałach zostałem wciągnięty w wir magicznej rozgrywki pomiędzy Celią i Marco, przez co prawie przegapiłem swój przystanek.

Tak, jak było to w przypadku "Pachnidła", książka ta mocno uderzyła w moje zmysły, głównie za pomocą barwnych i plastycznych opisów, pozwalających poczuć zapach jabłek w karmelu, czy chociażby prażonej kukurydzy, będącej nieodłącznym elementem przekąsek podjadanych podczas oglądania cyrkowych występów. Jeżeli już nawiązujemy tutaj do tytułowego cyrku to warto zaznaczyć, jak mocno różni się on od tych, które prawdopodobnie mieliśmy okazję odwiedzać podczas beztroskiego dzieciństwa. Nikt nie wie kiedy i w jakim miejscu pojawi się cyrk, a jeżeli jest zawita, to jak długo zostanie w danym miejscu.  Na to cudowne miejsce składa się ogromna ilość namiotów, z czego każdy oferuje widzowi całkowicie inne atrakcje. Mamy tutaj już znane nam tresowane dzikie koty, iluzjonistkę władającą prawdziwą magią oraz tak nietuzinkowe atrakcje, jak chociażby lodowy ogród, czy namiot pełen butelek zawierających wspomnienia pod postacią zapachów. Długo by można jeszcze wymieniać, jednak najważniejsze tutaj jest to, że widz sam wybiera kolejność i ilość odwiedzonych namiotów, a czytelnik dostaje niezwykłą możliwość, jaką jest towarzyszenie bohaterom powieści, a co za tym idzie, zwiedzenie co ciekawszych miejsc w Le Cirque des Reves. 

"Cyrk Nocy" już od pierwszych stron przesiąknięty jest nie iluzją, a prawdziwą magią, co stwarza naprawdę niepowtarzalny, nieco tajemniczy, eteryczny, a momentami nawet bajkowy klimat. Ta książka po prostu oczarowuje czytelnika i z każdą kolejną stroną sprawia, że coraz trudniej się od niej oderwać. Jeżeli posiada ona jakieś słabsze strony, to niestety, w jakiś magiczny sposób mi umknęły. Nawet niespieszne tempo akcji nie wydaje się być wadą, a poniekąd staje się zaletą, ponieważ mamy więcej czasu na delektowanie się samym cyrkiem, czy też bliższe poznanie poszczególnych bohaterów i relacji ich łączących.

Jestem bardzo zaskoczony tym, jak dobra okazała się być debiutancka powieść Erin Morgenstern. Poprzez ciekawych bohaterów, niespieszną akcję i niepowtarzalny klimat oferowany przez cyrk, pisarka stworzyła książkę... czy raczej miejsce, w którym każda spędzona chwila była dla mnie ogromną przyjemnością, a rozstanie się z nim wywołało smutek. Jeżeli zatem po przeczytaniu tej recenzji macie ochotę na podróż po cyrku pełnym magii, to koniecznie sięgnijcie po "Cyrk Nocy", który umili wam kilka wieczorów i przeniesie do całkiem innego świata, dzięki czemu przynajmniej na chwilę oderwiecie się od szarej, obecnie jesiennej, rzeczywistości.

Ocena książki: 7/10

Plusy:
-niepowtarzalny, tajemniczy, nieco bajkowy klimat
-wprowadzenie elementów magii
-możliwość zwiedzenia niezwykłego cyrku

Minusy:
-brak


13 paź 2015

#Oscarowy Book Tag

Witajcie moi drodzy! W ten jesienny, choć nieco śnieżny dzień mam dla was Oscarowy Book Tag do którego zostałem nominowany przez Paulę z bloga rude recenzuje. W tym tagu, jak łatwo się zorientować, należy przyznać Oscary w poszczególnych kategoriach, wybranym postaciom lub książkom. No to zaczynamy!

Oscar dla najlepszego aktora pierwszoplanowego, czyli Twój ulubiony bohater
Leonard Peacock

Oscar dla najlepiej aktorki pierwszoplanowej, czyli Twoja ulubiona bohaterka
Elizabeth Bennet

Oscar dla najlepszego aktora drugoplanowego, czyli Twój ulubiony bohater drugoplanowy
Viserys Targaryen


Oscar dla najlepiej aktorki drugoplanowej, czyli Twoja ulubiona bohaterka drugoplanowa
Alma Coin

Oscar dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego, czyli książka, na której tłumaczenie czekasz z niecierpliwością

Oscar dla najlepszego pełnometrażowego filmu animowanego, czyli Twoja ulubiona powieść dla dzieci

Oscar za najlepszy montaż, czyli najlepiej wydana (pod względem graficznym) książka

Oscar za najlepszą muzykę filmową, czyli książka z muzyką w tle
Tricky- False Idols (cały album)

Oscar za najlepszą reżyserię, czyli Twój ulubiony pisarz/pisarka
J. K. Rowling

Oscar za najlepszy scenariusz adaptowany, czyli Twoja ulubiona ekranizacja filmowa

Oscar za najlepszy scenariusz oryginalny, czyli książka, której ekranizację najchętniej zobaczysz na dużym ekranie.

Oscar za najlepsze zdjęcia, czyli książka, w której pojawiają się ilustracje. 

Do wykonania tego tagu nominuję:


8 paź 2015

Czas Żniw [RECENZJA]

Tytuł: Czas Żniw
Autor: Samantha Shannon
Wydawnictwo: SQN
Ilość stron: 517
Cena: 34,90 zł

Rok 2059. Świat zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Brytyjska monarchia zmienia się w całkowicie totalitarną republikę. Jak się później okazuje, pośród zwykłych obywateli żyją także ludzie o wyjątkowych zdolnościach. Są to jasnowidzowie, będący w społeczeństwie czymś niezwykle niepożądanym, czymś, co należy jak najszybciej wyplenić. Jednym z nich jest Paige Mahoney, dziewiętnastoletnia jasnowidzka, pracująca w kryminalnym podziemiu Sajonu. Pewnego dnia, w skutek morderstwa zostaje porwana i trafia do Oksfordu, będącego kolonią karną dla osób jej pokroju. Miejsce to pełne jest Refaitów, obcych istot, a do tego bezwzględnych, z wyglądu przypominających ludzi. Od teraz Paige będzie musiała zmierzyć się ze swoim darem i krwiożerczymi bestiami, zamieszkującymi pobliskie lasy. Czy uda jej się przeżyć to starcie?

O Samanthcie Shannon mówiło się ostatnio wiele. Że młoda pisarka, ponoć niezwykle utalentowana, kolejna Rowling lub ktoś w tym stylu, a jej książki rozprzestrzeniają się niczym wirus, podbijając serca kolejnych czytelników na całym świecie. Tego po prostu nie dało się uniknąć. Zachęcony jakże pozytywnymi recenzjami po "Czas Żniw" postanowiłem sięgnąć i ja, co ułatwiło mi wydawnictwo Sine Qua Non, za co serdecznie dziękuję.

Już od pierwszych stron da się wyczuć, że "Czas Żniw" nie jest kolejną banalną powieścią, z serii tych, które zabijają nas swoją przewidywalnością. To książka bardzo inteligentna, wymagająca od czytelnika nie tylko czasu, ale i skupienia. Jej największym atutem niewątpliwie jest świat wykreowany i dopracowany w najmniejszych szczegółach. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że Shannon stworzyła naszą rzeczywistość na nowo, zmieniając znaną nam Wielką Brytanię w brutalny Sajon, dodatkowo wzbogacając go o warstwę paranormalną, pełną duchów i jasnowidzów. Początkowo ciężko się w tym połapać, bowiem czytelnik wrzucony zostaje od razu na głęboką wodę. W takich chwilach dosyć użyteczny staje się słowniczek zamieszczony na końcu książki, który przybliża nieznane nam terminy i obrazuje struktury podziału na różnego rodzaju jasnowidzów, których mamy tu od groma, zaczynając od winowieszczy wróżących z wina, a kończąc na jeżowróżach (mnie, zapewne tak samo jak was, ta nazwa niezwykle rozbawiła) potrafiących odczytać przyszłość z rozsypanych igieł.

Jeżeli chodzi o akcję i jej tempo to pierwszych kilka rozdziałów w stu procentach spełniło moje wymagania. Od razu czytelnik wplątany zostaje w wir akcji, która wywołała u mnie ogromną chrapkę na więcej. Jest morderstwo, jest też (chociaż stosunkowo krótka) ucieczka. Po tym jak główna bohaterka- senny wędrowiec, Paige Mahoney, trafia do dawnego Oksfordu, akcja nieznacznie zwalnia i wprowadzona zostaje iście senna atmosfera, ponieważ jak wiadomo, diametralna zmiana miejsca akcji, wymaga odpowiednich opisów zaznajamiających czytelnika z otaczającym go światem i zasadami w nim panującymi. Nie ma się jednak o co martwić, bowiem mniej więcej od połowy akcja znowu nabiera tempa, tak, że chwilami naprawdę ciężko było oderwać się od tej książki. "Czas Żniw" tak samo, jak ostatnio recenzowane przeze mnie "Endgame", świetnie nadaje się do zekranizowania.

Według mnie jedyną i zarazem największą wadą "Czasu Żniw" są jego bohaterowie, chwilami będący nijakimi, jednowymiarowymi postaciami. Ich charaktery w niektórych przypadkach wydają się być niedostatecznie zarysowane, pozostawiając u mnie pewien niedosyt. Trzeba mieć jednak na uwadze, że jest to debiut literacki Samanthy Shannon, a skoro seria ta ma liczyć aż siedem tomów, to pisarka będzie miała jeszcze wystarczająco dużo czasu, by popracować nad poszczególnymi postaciami, szczególnie nieco irytującą, choć niezwykle odważną Paige oraz bohaterami drugoplanowymi, którzy niejako zlewają się w jedną trochę bezbarwną masę.

Ciesze się, że poświęciłem czas na przeczytanie tej powieści, bowiem daje ona nadzieję, że można znaleźć jeszcze dobre młodzieżówki, wybijające się pond inne pomysłem oraz dopracowanymi szczegółami. Łącząc w sobie fantastykę i science fiction, autorka znalazła pomysł na siebie, tworząc książkę, która ma prawo, a nawet powinna, być doceniona. Chętnie sięgnę po kontynuację "Czasu Żniw", czyli dostępny już od jakiegoś czasu "Zakon Mimów". Mam wielką nadzieję, że okaże się równie dobry, a może i nawet lepszy od debiutu. Podsumowując, książkę tę uznaję za lekturę wartą przeczytania i polecam ją wam gorąco!

Ocena książki: 8/10

Plusy:
-ciekawy obraz przyszłości
-świat dopracowany w najmniejszych detalach
-wprowadzenie elementów fantastyki i si-fi

Minusy:
-płascy, nieco nijacy bohaterowie

Za udostępnienie książki do recenzji dziękuję wydawnictwu Sine Qua Non





5 paź 2015

#LubimyCzytać Tag

Witajcie moi drodzy! Dzisiaj mam dla was tag nawiązujący do popularnej wśród książkoholików strony internetowej- lubimyczytac.pl. Przy okazji, na samej górze bloga znajduje się odnośnik do mojego konta na tym portalu i jeżeli macie taką ochotę, możecie zaprosić mnie do znajomych by śledzić moje książkowe poczynania. 

Jaka książka została ostatnio przez Ciebie oznaczona, jako przeczytana?

Co ostatnio oznaczyłeś jako "chcę przeczytać"?

Co planujesz przeczytać jako następne?

Czy masz swoją listę życzeń na lubimyczytac.pl?
Nie. Portalu lubimyczytac.pl używam tylko i wyłącznie do oceny książek ;)

Jaką książkę planujesz kupić jako następną?

Czy masz jakieś ulubione cytaty na lubimyczytac.pl?
"Mam taką teorię, że z wiekiem tracimy zdolność do bycia szczęśliwym"
Matthew Quick "Wybacz mi, Leonardzie"

"(...) ludzie mają wrodzony talent do wybierania właśnie tego, co dla nich najgorsze"
J. K. Rowling "Harry Potter i Kamień Filozoficzny"

Jacy są Twoi ulubieni autorzy na lubimyczytac.pl?
Joanne Kathleen Rowling Suzanne Collins
J. K. Rowling & Suzanne Collins

Jesteś w jakiś grupach na lubimyczytac.pl?
Nie i jakoś nie żałuję ;)


Do tego tagu nie nominuję nikogo, ewentualnie wszystkich, którzy chcieliby wykonać ten tag. Przy okazji pochwalcie się tym, co Wy teraz czytacie. Enjoy!


1 paź 2015

Nieortodoksyjne podsumowanie września

Witajcie! Wrzesień dobiegł już końca, lato powoli przeszło w jesień, postanowiłem więc zrobić moje pierwsze podsumowanie miesiąca. Powód tej decyzji jest prosty- ostatnie trzydzieści dni okazało się, jak dotąd, najbardziej produktywnym czasem od początku istnienia bloga. W dużej mierze dziękuję za to tym, którzy zaglądają na mojego bloga, a także czytają i komentują wpisy. 

Wrzesień okazał się dobrym miesiącem nie tylko w sferze blogowej, ale i prywatnie. Udało mi się znaleźć pracę (do tego w zawodzie!) i przy okazji podjąć pierwszą współpracę z wydawnictwem książkowym Sine Qua Non od którego otrzymałem "Endgame" oraz "Czas Żniw. (tutaj podziękowania kieruję dla Pauli z rude recenzuje, która zawsze cierpliwie odpowiadała na nękające mnie setki pytań). 

Mam wielką nadzieję, że październik, będzie równie owocny, pomimo studiów i pracy. Przejdźmy jednak do konkretów!

We wrześniu udało mi się przeczytać sześć książek (wszystkie znajdują się na powyższym zdjęciu). Najlepszą okazało się być niesamowicie aromatyczne "Pachnidło" Patricka Suskina, najgorzej natomiast wypadł "Uciekinier" Stephena Kinga oraz "Na Zawsze Martwy", czyli zakończenie serii o Sookie Stackhouse, pióra Charlaine Harris. Na blogu pojawiło się jedenaście postów, w tym aż siedem recenzji, do tego trzy tagi i jedne zapowiedzi kinowe.

RECENZJE:
"Duma i Uprzedzenie" Jane Austen
Ocena: 9/10

"Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął" Jonas Jonasson
Ocena: 7/10

"Uciekinier" Stephen King
Ocena: 5/10

"Na Zawsze Martwy" Charlaine Harris
 Ocena: 4/10

"Ćwiartka Raz" Karolina Korwin-Piotrowska
Ocena: 7/10

"Pachnidło. Historia Pewnego Mordercy" Patrick Suskind
Ocena: 8/10

"Endgame. Wezwanie" James Frey
Ocena: 6/10



TAGI:
Albo Albo Tag

Sweet Book Tag

Literackie Miasteczko Tag

DODATKOWO:
Zapowiedzi kinowe

We wrześniu poza książkami królowała u mnie muzyka, przede wszystkim nowy album Lany Del Rey, a także filmy, spośród których ze szczerym sercem mogę wam polecić "Pieśń Słonia", czy chociażby "Sincario", które miałem okazję obejrzeć wczoraj w kinie. Wrażenia z tego seansu były niesamowite. To by było na tyle. 

Pochwalcie się ile Wy przeczytaliście oraz co szczególnie skradło wasze serce w tym miesiącu :)