29 sty 2017

Filmowa Niedziela #39 La La Land

Tytuł: La La Land
Reżyseria: Damien Chazelle
Czas trwania: 127 min.
Premiera: 20 stycznia 2017

Ciężko jest stworzyć dobry musical. Czasami dobra oprawa muzyczna zostaje przyćmiona nieciekawą i niedopracowaną fabułą, innym razem jest na odwrót i to dobra fabuła zostaje wręcz przygnieciona przez sceny śpiewane, które stanowią niechciane dłużyzny. Ostatnio dużo mówi się o stworzonym przez Damiena Chazelle (reżyser wyśmienitego "Whiplash") musicalu "La La Land", że ponoć świetny, praktycznie wręcz klasyczny, czerpiący inspirację z największych dzieł jak "West Side Story", czy "Deszczowa piosenka" i nadający się do obejrzenia dla każdego. Udałem się więc do kina mając niemałe oczekiwania i co z tego wynikło? A to, że wychodząc z seansu pierwsze o czym pomyślałem, to żeby jak najszybciej dorwać soundtrack i przy najbliższej okazji obejrzeć "La La Land" ponownie. A jakimś namiętnym fanem musicali przecież nie byłem.

Głównymi bohaterami filmu jest dwójka ludzi, wielkich marzycieli, Sebastian i Mia. On jest muzykiem grającym tradycyjny jazz i pragnącym w końcu otworzyć własny klub, ona natomiast jest aktorką, chociaż wielkiego szczęścia i powodzenia na castingach nie ma. Drogi tych dwoje przecinają się i wkrótce rodzi się między nimi uczucie, na którego drodze staną właśnie marzenia. 
"La La Land" zachwyca już od pierwszej sceny, kiedy to stojący w gigantycznym korku kierowcy wychodzą z samochodów i zaczynają śpiewać "Another Day Of Sun" widowiskowo tańcząc pomiędzy i na samochodach. Film ten wyróżnia się przede wszystkim dłuższymi ujęciami, ukazywaniem postaci z nieco dalszych perspektyw oraz świetną pracą kamery, która często przemieszcza się wraz z bohaterami. Całość spowita jest w bardzo wyrazistych barwach i w połączeniu z niezwykłym klimatem obrazu przywodzi na myśl złote lata Hollywood, chociaż akcja tak naprawdę dzieje się w czasach teraźniejszych. Na wyróżnienie zasługuje również operowanie światłem, szczególnie w niektórych scenach śpiewanych, kiedy na chwilę zapada kompletna ciemność i oświetlona zostaje tylko konkretna posać. Każdy szczegół jest tu dopracowany, poprzez stroje, aż do zachwycającej scenografii.

Fabuła filmu oparta została na relacjach Mii i Sebastiana, pojawiających się między nimi problemami oraz ich dążeniu do realizacji marzeń. Pomiędzy Ryanem Goslingiem i Emmą Stone wcielającymi się w głównych bohaterów na ekranie widać niesamowitą chemię. Ten duet elektryzuje do tego stopnia, że nie potrzeba nawet zbyt wielu postaci drugoplanowych, które jakkolwiek mąciłyby w prostej fabule. Bardzo pozytywnym zabiegiem okazał się podział filmu na kilka segmentów inspirowanych porami roku. Dzięki temu widz może obserwować jak na przestrzeni upływającego czasu relacje Mii z Sebastianem ulegały zmianom.
Co mnie bardzo pozytywnie zdziwiło, to fakt że "La La Land" nie jest typowym musicalem, gdzie to śpiew odgrywa pierwsze skrzypce, a piosenki pojawiają się dosłownie znikąd pożerając dialogi. Jako że Sebastian jest muzykiem, kiedy zaczyna śpiewać albo grać na fortepianie wydaje się to być czymś bardzo naturalnym, bo jest to rzecz, którą przecież zajmuje się na co dzień. W swoim filmie Damien Chazelle stworzył idealną równowagę pomiędzy faktyczną fabułą a częścią muzyczną.

Jeżeli chodzi o soundtrack, to jest on kolejnym prześwietnym elementem spajającym obraz w całość. Wbrew pozorom piosenek śpiewanych przez aktorów nie ma wcale aż tak wiele. Zdecydowanie przeważają tu utwory spokojne w których najważniejsze stają się głosy Ryana i Emmy, ciekawie ze sobą kontrastując. Aktorzy co prawda nie posiadają wybitnie świetnych wokali, jednak w moim przypadku nie stało to na drodze by mnie zachwycić na tyle, że mimo upływu kilku dni wciąż katuję soundtrack, a przede wszystkim stonowane fortepianowe "City of stars", piosenkę przewijającą się  przez film nie jeden raz.
To nie jest typ ckliwego i naiwnego filmu, starającego się z widza wycisnąć łzy. "La La Land" potrafi za to złapać za serce w ten pozytywny sposób, by podnieść człowieka na duchu i by wywołać uczucie podobne do zakochania. Bo w filmie tym naprawdę można się zakochać. W końcu każdy z nas ma marzenia i pragnie by się ziściły. "La La Land" uczy by ich nie porzucać, bo są one możliwe do spełnienia (niestety czasami jakimś kosztem). To obraz dla każdego marzyciela i nie tylko. Prawdopodobnie jedynym minusem filmu jest to, że kiedyś w końcu następuje koniec i widz zmuszony jest opuścić salę kinową.

"La La Land" w pełni zasługuje na szum, który ostatnio powstał na jego punkcie. To idealnie skrojony musical inspirowany tymi, które wiele lat temu podbijały serca widzów na całym świecie. Wizja reżysera zrealizowana została w naprawdę piękny sposób, połączona ze świetnymi aktorami i równie świetną muzyką daje powalający efekt. Mam nadzieję, że nawet po latach oglądając ten film będzie on tak samo dobry jak w momencie premiery. Dla osób, które są zafiksowane na punkcie musicali jest to pozycja obowiązkowa, a dla osób, które nie mogą się jeszcze przekonać do tego rodzaju filmów będzie to wspaniała okazja by spróbować jeszcze raz, bo jak wspominałem "La La Land" nie jest typowym musicalem, gdzie śpiew i taniec przysłaniają fabułę. Ja po ten tytuł sięgnę na pewno nie raz i nie dwa. 

Ocena filmu: 10/10
I kto by pomyślał, że w styczniu uda mi się obejrzeć dwa filmy zasługujące na najwyższą ocenę. Tym drugim jest oczywiście "Siedem minut po północy", które niedawno recenzowałem. Za tydzień najprawdopodobniej recenzja "Sztuki kochania Michaliny Wisłockiej". No i powoli zaczynamy czas Oscarowego nadrabiania :)

6 komentarzy:

  1. Choć wiele ich nie widziałam, to amatorką musicali jestem. Trochę martwi mnie fakt, że średnio przepadam za jazzem, ale i tak tej produkcji sznasę i spróbuję się zdystansować ze swoimi uprzedzeniami. We wtorek śmigam do kina...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że Ci się spodoba. Czekam na Twoją relację/recenzję :D

      Usuń
  2. Aaa <3 Podpisuję się pod każdym zdaniem! Właśnie mi przypomniałeś, że był jeszcze ten podział na pory roku i o tych oświetleniach pojedynczych postaci w ciemnych ujęciach - oba zabiegi wyszły świetnie :) Dem w recenzji też zauważył ładną rzecz, że na początku filmu utwory są bardziej żywe i taneczne (opening czy to Someone in the crowd), a później jak przychodzi "życie" i zmierzenie się z codziennością utwory są bardziej melancholijne i nie tak bardzo musicalowe ;) Polecam jego recenzję, swoją drogą !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też to zauważyłem, dlatego właśnie jak wspominałem "La La Land" nie jest takim typowym musicalem gdzie dominuje muzyka, bo w środku filmu muzyka i śpiewanie praktycznie gdzieś znika :D Co do Dema to oczywiście widziałem. Regularnie podpatruję jego i Sfilmowanych <3

      Usuń
  3. musical to dla mnie coś absolutnie nie do przebrnięcia, nawet, jeśli jest ciekawy i niestandardowy :D wyjątkiem było "The Pick of Destiny", ale to specyficzny film...
    pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. OMG. Jak ja kocham ten film! Moje musicalolubne serduszko jest całkowicie zakochanej w tej produkcji! Choć przez pierwsze 30 minut byłam sceptyczna, przyznaję :D Kurczę, tak się cieszę, że nie zrobili z tej opowieści lukrowanej historyjki a jednak opowieść z krwi i kości! I jeszcze ta muzyka! Ten jazz! I "City of Stars", które nucę i podśpiewuję <3 Aj, idealny film <3

    OdpowiedzUsuń