Andy Weir jest to amerykański pisarz, który zyskał sobie sympatię czytelników na całym świecie za sprawą swojej debiutanckiej powieści. "Marsjanin", bo tak brzmi jej tytuł, okazał się być na tyle porywający, że na jego podstawie nakręcono nawet nominowany do Oscara film. Mając na uwadze to, jak dobrą i lekką lekturą był "Marsjanin", nie zastanawiałem się długo nad sięgnięciem po "Artemis", nową powieść Andy'ego Weira, również z gatunku science fiction. Mogłoby się wydawać, że autor odnalazł swoją ścieżkę, jaką byłby powieści z akcją umieszczoną poza granicami naszej planety, ale rzeczywistość okazała się być zgoła inna.
Tytułowe Artemis jest pierwszym miastem zbudowanym na księżycu. Dla bogatych turystów stanowi ono interesujący obiekt kosmicznych wycieczek, niestety jedna z jego mieszkanek, mająca nieco ponad dwadzieścia lat Jazz, musi mierzyć się z wieloma problemami, szczególnie finansowymi. Dziewczyna ta wiedzie życie dalekie od wymarzonego, więc kiedy nadarza się okazja zarobienia naprawdę pokaźnej sumy, Jazz odrzuca na bok zdrowy rozsądek i postanawia podjąć niebezpiecznej i łamiącej prawo misji.
Jeżeli oczekujecie czegoś równie dobrego co "Marsjanin" to niestety muszę Was zasmucić, bowiem "Artemis"nawet w połowie nie dorównuje swojemu poprzednikowi. Niemniej jednak nie da się oprzeć wrażeniu, ze autor poszedł niejako na łatwiznę chcąc stworzyć damską wersję Marka Watneya. No nie wyszło. Jazz po prostu jest typem bohaterki, której chociaż bardzo bym próbował, to nie będę w stanie polubić ze względu na jej trudny charakter i całą masę irytujących zachowań. Dodatkowo do negatywnego wrażenia dokłada się również narracja prowadzona w pierwszej osobie. Poza wadami postać ta posiada również zalety. Jazz jest piekielnie mądra. Nawet z najgorszych i najbardziej niebezpiecznych stacji znajduje jakieś wyjście. Czasami to zadziwia, a czasami po prostu wydaje się do granic możliwości nieprawdopodobne, tak jakby główna bohaterka była nie tylko genialna, ale i nieśmiertelna. Nie można oprzeć się wrażeniu, że "Artemis" jest niczym innym jak próbą powtórzenia sprawdzonych schematów z "Marsjanina". Ta wtórność działa na dużą niekorzyść powieści.
Na pewno ciekawą stroną książki są opisy dotyczące funkcjonowania księżycowego miasta. Andy Weir zgrabnie przedstawia wszystkie z technologicznych nowinek wykorzystywanych do utrzymania życia w Artemis. Pokazuje to, jak autor skrupulatnie podszedł do tematu tworząc miasto pełne zależności, w którym każdy element ma jakieś znaczenie. O ile na początku zapoznawanie się z technologią wykorzystaną w Artemis stanowiło dla mnie przyjemność, o tyle pod koniec książki byłem już zmęczony i przytłoczony zbyt dużym nagromadzeniem informacji dotyczących tego, co w jaki sposób działa. Nie ukrywam tego, że mając przed sobą ostatnie kilkadziesiąt stron zdarzało mi się pominąć niektóre z opisów, skupiając się wyłącznie na zdarzeniach prowadzących do finału lektury. Elementem kompletnie zbędnym, który bez wahania wyrzuciłbym są maile wymieniane przez Jazz i zamieszkującego Ziemię Kelvina. Jest to dodatkowy wątek, który nie daje nic więcej poza kilkoma nieistotnymi faktami z życia głównej bohaterki i posiada wpływu na dalsze wydarzenia.
Niezależnie od tego, jak słabe jest wykonanie, nie da się zaprzeczyć dwóm pozytywom. Po pierwsze, sam pomysł na fabułę umieszczoną na księżycu, a dokładniej księżycowym mieście Artemis, był dobry. Po drugie, Andy Weir ma niezwykle lekki styl pisania, więc nawet takie potworki, jak ta powieść nie zajmie czytelnikowi zbyt wiele czasu. Te pozytywy giną jednak przygniecione przez naprawdę kiepsko wykreowaną główną bohaterkę oraz nieposiadającą polotu fabułę. Nawet jak na prostą, niewymagającą od czytelnika rozrywkę, "Artemis" wypada naprawdę słabo. Jeżeli już koniecznie chcecie zabierać się za twórczość Andy'ego Weira, lepiej przeczytajcie "Marsjanina", a o "Artemis" dla własnego dobra zapomnijcie.
Ocena książki: 4/10
Tytuł: Artemis
Autor: Andy Weir
Ilość stron: 416
Wydawnictwo: Akurat
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz