Tytuł: Atomic Blonde
Reżyseria: David Leith
Czas trwania: 115 min.
Premiera: 28 lipca 2017
Dobra, może i są wakacje, ale jak na tę porę roku to w kinach i tak jest sporo ciekawych, wartych obejrzenia filmów. Dwa najważniejsze, które za wszelką cenę chciałem zobaczyć to "Atomic Blonde" oraz "Dunkierka". Na "Dunkierkę" przyjdzie pora za tydzień, "Atomic Blonde" mam już natomiast za sobą. W najnowszej produkcji wyreżyserowanej przez Davida Leitha jest co chwalić i co krytykować. Dorobek tego reżysera jest malutki i poza wspominanym dzisiaj filmem Leitch odpowiedzialny był za reżyserię innego filmu akcji o tytule "John Wick". Jako że niektórzy nazywali "Atomic Blonde" damską wersją "Johna Wicka", postanowiłem nadrobić wcześniejszy twór Davida Leitha i teraz nie mam już wątpliwości, że "Atomic Blonde" chociaż pod pewnymi względami może być minimalnie podobny do Wicka, to w porównaniu do niego prezentuje się o wiele lepiej.
Główną bohaterką "Atomic Blonde" jest Lorraine Broughton grana przez Charlize Theron. Jest to agentka MI6, która wysłana zostaje z misją do Berlina pogrążonego w zimnej wojnie. Jej celem będzie odnalezienie listy podwójnych szpiegów. Jak łatwo przewidzieć, zadanie to przysporzy Lorraine wielu problemów chociażby ze względu na nieprzyjazne miejsce jakim był Berlin pod koniec lat 80.
Zacznijmy od tego, że "Atomic Blonde" to dobre kino szpiegowskie. Na próżno szukać jakiejkolwiek oryginalności czy zagrań fabularnych, które w innych filmach akcji nie miałby miejsca. Jest seksowna i niezwykle niebezpieczna agentka, są pościgi, spektakularne sceny walki w których leje się krew, są też zwroty akcji, co prawda bardzo przewidywalne. Gdybym więc miał ocenić ten film na pryzmat samej fabuły to nie byłoby aż tak kolorowo jak w neonowym zwiastunie. Co więcej, przez pierwsze pół godziny, a może nawet dłużej, "Atomic Blonde" nie potrafił mnie do siebie przekonać. Przyczyną tego mogło być prowadzenie fabuły, początkowo mocno pociętej i trochę nieskładnej. Na szczęście im dalej, tym lepiej i po pewnym czasie na ekranie doszło do kilku wydarzeń, które najzwyczajniej w świecie mnie "kupiły" i sprawiły, że do końca seansu mogłem się dobrze bawić oglądając poczynania głównej bohaterki.
"Atomic Blonde" nawet pomimo przewidywalności fabuły wyróżnia się ponad inne filmy o podobnej tematyce, a wszystko to za sprawą oprawy audiowizualnej. Za zdjęcia do "Atomic Blonde" odpowiedzialny był Jonathan Sela i ze szczerym sercem przyznałbym mu za to, co tutaj stworzył nominację do Oscara. Każda scena, każde ujęcie, kadrowanie i praca kamery zakrawają na dzieło sztuki. Nawet jeżeli zdarzają się jakieś nieciekawe pod względem fabularnym momenty, to ze względu na ich wspaniałą estetykę ogląda się je z zachwytem i przyjemnością. Pochwała należy się także za stroje i klimat głównego miejsca akcji jakim jest podzielony na dwie części Berlin. Miasto to miesza w sobie zimne barwy z palety szarości i granatu naprzemiennie z neonowymi kolorami. Czy pasuje to do lat w których umieszczonych jest akcja "Atomic Blonde"? Różnie z tym bywa. Czasami nawet za sprawą kostiumów głównej bohaterki łatwo jest zapomnieć, że oglądamy film umieszczony w latach 80., a nie w teraźniejszości.
Kolejnym bardzo pozytywnym aspektem obrazu Davida Leitha jest soundtrack. Tak jak miało to miejsce w przypadku "Baby Driver", muzyka w "Atomic Blonde" odgrywa bardzo ważną rolę. Soundtrack w filmie wydaje się być idealnie dopasowany do lekko neonowego obrazu. Mnóstwo tu muzyki z gatunku rocka elektronicznego, pełnego syntezatorów, wśród której znaleźć można hity sprzed ponad dwóch dekad należące do Depeche Mode albo Davida Bowiego. Nie zabrakło też odrobiny miejsca na utwory w języku niemieckim. Nawet jeżeli nie przepadam za tym językiem, to umieszczenie ich w filmie idealnie pasowało do miejsca akcji. Soundtrack filmu to jeden z tych elementów mocno zapadających w pamięć, do których się chętnie wraca.
"Atomic Blonde" to także doborowa obsada wśród której oprócz Charlize Theron znajdziemy również Johna Goodmana, Toby'ego Jonesa, James McAvoy'a, czy młodą i piękną Sofię Boutella. Co się zaś tyczy głównej bohaterki, to nie wyobrażam sobie w tej roli nikogo innego poza Charlize Theron. Nie dość że jest niezwykle seksowna, niebezpieczna, to do tego przez większość seansu mocno zdystansowana w wyrażaniu swoich emocji. Warto w tym miejscu wspomnieć o jej przygotowaniu do filmu. W większości sceny walki nakręcone zostały bez udziału kaskaderów, dzięki czemu Charlize Theron mogła się wykazać i zaprezentować na co ją stać. A uwierzcie mi, warto iść na ten film chociażby dla scen walki z jej udziałem. Okej, grana przez nią postać może i ma za dużo szczęścia i zbyt długo pozostaje nieśmiertelna, ale te choreografie walk, wszystkie wykonane triki, czy prześwietna scena walki nakręcona na "jednym" ujęciu po prostu zachwycają i cieszą oko.
Jak widać "Atomic Blonde" ma swoje wady i zalety. Fabularnie film pozostał gdzieś z tyłu będąc zwykłym przewidywalnym i raczej niezaskakującym filmem akcji. Na szczęście obsada, zdjęcia, muzyka, sceny walk i specyficzny, trochę niepasujący do czasu akcji klimat przenoszą film na znacznie wyższy poziom dzięki czemu mogę uznać seans za udany i warty pieniędzy wydanych na bilet. W "Atomic Blonde" widzę potencjał na stworzenie kontynuacji. Czy powstanie? Tego jeszcze nie wiem, choć mam nadzieję, że tak się właśnie stanie.
Ocena filmu: 7/10
A za tydzień... "Dunkierka"! Skoro mówi się o niej tak wiele dobrego, to chyba nie pozostaje mi nic innego, jak iść obejrzeć. A Wy, widzieliście "Atomic Blonde"? Jakie są wasze wrażenia z seansu?
W takim razie chętnie film obejrzę. Raczej odpuszczę sobie wizytę w kinie, ale w domu już włączę. Szczególnie mnie te zdjęcia zachęcają, no i obsada :D Nie wiedziałam, że Theron sama wykonywała sekwencje walki - szacun dla niej.
OdpowiedzUsuńCzekam na Twoją opinię na temat "Dunkierki"!
Nie masz wyjścia, na "Dunkierkę" trzeba iść! :) A co do "Atomic Blonde" mam nadzieję, że jeszcze uda mi się wybrać do kina. Dla samej Theron
OdpowiedzUsuń