12 mar 2017

Filmowa Niedziela #45 Milczenie

Tytuł: Milczenie
Reżyseria: Martin Scorsese
Czas trwania: 161 min.
Premiera: 17 lutego 2017

Przyznam, że odwlekałem w czasie obejrzenie "Milczenia". Powód tego był prosty- usłyszałem tyle różnych, często nieprzychylnych opinii na temat nowego filmu Scorsese, że zacząłem obawiać się, czy czas poświęcony na seans (a film ten trwa prawie trzy godziny) nie będzie stracony. Kiedy w końcu postanowiłem go obejrzeć, starałem się podejść neutralnie i dostrzec pozytywy obrazu. I rzeczywiście je znalazłem, niestety znalazłem również wady, których nie da się ominąć pisząc o "Milczeniu".

Mamy XVII wiek. Dwójka młodych, niedoświadczonych życiowo jezuitów wyrusza w długą podróż do Japonii, by odnaleźć ojca Ferreira, niegdysiejszego mentora, który ponoć wyrzekł się Boga. Będzie to wyprawa pełna niepewności i niebezpieczeństw, bowiem informacji na temat miejsca pobytu Ferreira jest niewiele, a Japończycy w zdecydowanej większości nastawieni są nieprzyjaźnie wobec chrześcijan. Według dostępnych informacji Scoresese ponoć od trzydziestu lat próbował zrealizować ten film. Szybko rzuca się w oczy, że realizując ten projekt, chciał stworzyć obraz wręcz monumentalny o dużej wartości religijnej i artystycznej. Czy mu się udało? Poniekąd tak, bo "Milczenie" dalekie jest od bycia produktem masowym. Pozostaje jeszcze zadać sobie pytanie, czy film ten powstał dla widza, czy też raczej dla zaspokojenia wewnętrznej potrzeby samego reżysera. 
Zacznijmy od tego, że plakat promujący film wprowadza w błąd. Wbrew wszelkim pozorom, Liama Nessona w "Milczeniu" jest bardzo niewiele. Aktor ten pojawia się zaledwie dwa razy i nie powala kreacją swojej postaci, pozostając dosyć nijakim, ale jednak ważnym elementem, bowiem to właśnie na ratunek jego duszy wyruszają Rodrigues i Graupe. Coś zaś tych dwóch się tyczy, to chociaż na początku właśnie oni kreowani są na bohaterów, wokół których kręcić będzie się cała akcja, dochodzi do momentu kiedy widz zostawiony zostaje tylko z jednym z nich. Z Rodriguesem granym przez Andrew Garefilda. Szkoda, bo z tej dwójki to ojciec Graupe w którego wciela się Adam Driver, wydaje się bardziej interesujący i wyrazisty. Garefild co prawda w radzi sobie całkiem dobrze, grając jezuitę oddanego swojej wierze, niestety nie do końca mogę przekonać się do tego aktora. 

Początkowo fabuła "Milczenia" bardzo mnie zainteresowała. Byłem ciekaw dokąd zaprowadzona zostanie historia dwóch młodych jezuitów. Zachwycały mnie przepiękne zdjęcia ukazujące dzikie tereny oraz małe japońskie wioski. Zachwycał również brak muzyki (a nawet jeżeli jakaś się pojawiła, czego nie jestem pewien, to natychmiast znikała) i oparcie całości na ciszy, która potęgowała klimat odosobnienia, działała korzystnie na skupienie i pozwalała poczuć bliskość z otaczającą naturą. Chwilami "Milczenie" kojarzyło mi się ze starymi filmami sprzed kilkudziesięciu lat, które czasami można obejrzeć w telewizji publicznej. Brak w nich było jakichkolwiek ozdobników, a cała uwaga skupiona była na postaciach, dialogach i egzotycznym, nieznanym świecie, kulturowo dalekim od tego, który znamy. Niestety walory estetyczne to nie wszystko. Im dalej, tym bardziej obraz skupiał się na Rodriguesie i tym bardziej stawał się senny i tracił swój urok. Rozpatrywany dylemat dotyczący porzucenia wiary wciąż był niezmienny, więc sądzę, że zakończenie mogło nadejść szybciej. Film ten spokojnie by sobie poradził, a może nawet wypadł lepiej, gdyby był po prostu o kilkanaście minut krótszy, bo przy tak powolnym tempie akcji prędzej czy późnej kogoś weźmie na ziewanie. 
Tematyka "Milczenia" jest co prawda religijna, jednak nie stanowi ona manifestu i spokojnie mogą obejrzeć go osoby niewierzące w Boga bez obawy o propagandę i wmuszenie czegokolwiek. Głównym problemem wokół jakiego obraca się fabuła, jest siła wiary i dylemat dotyczący jej porzucenia. Objawia się to nie tylko w dialogach pomiędzy postaciami, ale i w wewnętrznych monologach. Sytuacje i wybory wobec których postawiony zostaje główny bohater nie należą do łatwych i do samego końca nie wiadomo, jaka będzie jego decyzja. Wybierze Boga? Czy może odrzuci go by uratować niczemu winnych ludzi? Jedyne do czego mógłbym się jeszcze przyczepić to pewna niespójność, bowiem praktycznie wszyscy Japończycy, których widzimy, znają angielski na tyle, by nie mieć problemu ze zrozumieniem któregoś z jezuitów. Trochę to dziwne, bo opowiedziana historia dzieje się w XVII wieku, a miejscem akcji są głównie małe, porozrzucane w głuszy wioski. No cóż... jakoś trzeba było wybrnąć z tego problemu. 

Poprzednim filmem Scorsese, o którym mówiło się głośno, a nawet jeszcze głośniej, był "Wilk z Wall Street". Wspominam o tym dlatego, że warto zaznaczyć jak skrajnie różne są te dwa tytuły.  Chociaż "Milczenie" nie każdemu się spodoba, bo jest to kino o wiele bardziej ambitne, a nawet artystyczne, to warto na nie zwrócić uwagę. Może nie dzisiaj, może nie jutro, może dopiero za kilka lat. Osobiście doceniam ten film, mimo tych wspomnianych wad i tego, że do arcydzieła jakim w zamiarze miał być, sporo mu brakuje.

Ocena filmu: 7/10

3 komentarze:

  1. Oglądania filmu na dużym ekranie odmówiłam sobie z premedytacją - wczoraj zamówiłam książkę, na której nieskażonym poznaniu bardzo mi zależało. Ale obu nie mogę się doczekać: tematykę religijną porusza się obecnie w dziełach kultury tak rzadko (i nie chodzi mi o pozycje "nawracające"), że to absolutny must-have/must-watch. No i ciekawa jestem tej ciszy oraz samej długości - lubię stare filmy :)
    Pozdrawiam!
    Między sklejonymi kartkami

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak najbardziej do obejrzenia, choć napawa mnie pewną obawą - boję się, że mi się nie spodoba. Ale z takim nastawieniem mogę łatwo dać się wyprowadzić z błędu. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń