Reżyseria: Kenneth Longernan
Czas trwania: 135 min.
Premiera: 20 stycznia 2017
Wybierając się na "Manchester by the Sea" do kina, nie widziałem tak naprawdę na jakim temacie będzie skupiać się ten film. Oczywiście takie fakty jak pokaźna liczba nominacji do Oscarów, niezwykle ograniczona dystrybucja na terenie naszego kraju, tudzież bardzo pozytywne opinie, nie umknęły mojej uwadze. Mimo wszystko przed wybraniem się na seans nie obejrzałem zwiastuna i nie zgłębiałem się w opublikowane recenzje. Polecam Wam kiedyś spróbować czegoś takiego i wybrać się na film o którym nie wiecie zbyt wiele (no może poza tym, że naprawdę warto na niego wydać kasę), bo to całkiem inne doświadczenie niż kiedy jeszcze przed premierą o danym tytule wiecie dosłownie wszystko to, co wiedzieć można. No ale do rzeczy!
Lee Chandler, dozorca wiodący proste, czy też raczej bezbarwne życie dowiaduje się, że jego brat nie żyje. Dodatkowo okazuje się, że będzie musiał przejąć opiekę nad nastoletnim bratankiem- Patrickiem. Oznacza to przeprowadzkę do rodzinnego miasta, starcie z przeszłością i powrót do wszystkich wspomnień, których Lee wolałby nie rozgrzebywać.
Lee Chandler, dozorca wiodący proste, czy też raczej bezbarwne życie dowiaduje się, że jego brat nie żyje. Dodatkowo okazuje się, że będzie musiał przejąć opiekę nad nastoletnim bratankiem- Patrickiem. Oznacza to przeprowadzkę do rodzinnego miasta, starcie z przeszłością i powrót do wszystkich wspomnień, których Lee wolałby nie rozgrzebywać.
"Manchester by the Sea" jest filmem bardzo spokojnym, a przy tym interesującym i stroniącym od nudy. Historia powoli płynie do przodu co jakiś czas skacząc pomiędzy teraźniejszością, a wspomnieniami głównego bohatera. Nie wszystkiego dowiadujemy się od razu. Niektóre z faktów dotyczących przeszłości Lee poznajemy stopniowo wraz z przebitkami kolejnych wspomnień, dzięki czemu z każdą chwilą przyczyny zachowania Lee stają się coraz klarowniejsze, a fabuła tym samym nie jest aż tak linearna. Chociaż historia sama w sobie wydaje się być prosta, ukazuje wcale nie tak proste dla człowieka momenty. To czyni ten film tak dobrym dramatem.
Przyznam, że bałem się się że "Manchester by the Sea" mnie po prostu znudzi. Z każdą chwilą jednak coraz bardziej wkręcałem się w pozornie nieskomplikowaną historię i współodczuwałem wszystkie emocje i rozterki targające Lee i Patrickiem. To ten typ filmu podczas którego oglądania traci się poczucie upływu czasu. To film mówiący o zwykłym życiu i zdarzeniach dotykających zwykłych ludzi. Bardzo dobrze rozbudowane zostają tu relacje pomiędzy poszczególnymi bohaterami, w szczególności te między Lee, a jego bratankiem Patrickiem oraz pomiędzy Lee, a jego dawną żoną. Do tego jak się okazuje nagła utrata ojca i brata wcale nie musi być upstrzona litrami łez i głośnym łkaniem. Unikanie takich sytuacji sprawia, że obraz w reżyserii Kennetha Longernana wydaje się powiewem świeżego powietrza.
Obsada aktorska w pełni udźwignęła wszystkie wymagające sceny. Casey Affleck wcielający się w postać Lee jest tak dobry, że gdyby to ode mnie zależało, dostałby Oscara za swoją rolę już dzisiaj. Na początku może się wydawać, że odgrywany przez niego bohater jest bardzo płaski i nijaki. Jednak im dalej brnie się w historię, tym lepiej można dostrzec cały kunszt jaki młody Affleck przelał w głównego bohatera. Lee jest małomówny, zamknięty w sobie i nie okazuje emocji, jakby otoczony był jakąś powłoką chroniącą go przed tym co ludzkie. Kiedy już się to zauważy (a naprawdę ciężko na to nie zwrócić uwagi) ciekawsze staje się odkrywanie przyczyn mających wpływ na kształtowanie jego charakteru. Równie dobrze wypada Patrick (w tej roli Lucas Hedges) silnie związany ze swoim dotychczasowym życiem zwykłego nastolatka.
Oglądając "Manchester by the Sea" uwierzyłem głównemu bohaterowi, uwierzyłem również jego bratankowi. Uwierzyłem w to co czują, w emocje które wyrażali, jak i w ciężar zaistniałych sytuacji z którymi musieli sobie poradzić. Nie potrzeba tu było nagłych zrywów czy zaskakujących zwrotów akcji. Nie potrzeba było również naiwnych romansów i przewidywalnego happy endu. Życie ludzi mierzących się ze stratą i starających się przezwyciężyć demony przeszłości jest bardziej interesujące i wzbudza we mnie więcej emocji niż jakikolwiek pościg i wybuch z których tak często korzysta się by pobudzić widza. To mistrzowsko poprowadzona, spokojna i subtelna, aczkolwiek czasami bardzo emocjonalna opowieść, silnie oddziałująca na widza i stroniąca od bycia patetycznym ciężkostrawnym bełtem.
Ciesze się, że zaliczam się do grona osób, którym udało się obejrzeć "Manchester by the Sea" w kinie. Jestem jednakowoż zły na ograniczoną dystrybucję, która wielu osobom uniemożliwia obejrzenie tak wspaniałego filmu. Jeżeli więc w kinie w waszym mieście macie możliwość obejrzenia tego filmu, to nie zwlekajcie. Ambitny dramat jeszcze nigdy nikogo nie zabił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz