Tytuł: Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej
Reżyseria: Maria Sadowska
Czas trwania: 117 min.
Premiera: 27 stycznia 2017
Mam wrażenie, że już dawno, może nawet od czasów filmu "Bogowie" nie było w Polsce takiego bzika na punkcie jakiegoś tytułu. A na dowód, że to nie tylko puste słowa, dodam że dopiero za trzecim razem udało mi się dostać na seans. Za pierwszym razem stojąc w kolejce po bilet do kina studyjnego okazało się, że na najbliższy seans nie ma już ani jednego wolnego miejsca, o dwóch nawet nie wspominając. Za drugim razem nie pomogła nawet rezerwacja z wyprzedzeniem. Miejsc na wszystkie seanse po prostu brak. W końcu "Sztukę kochania" udało mi się zobaczyć... ale w multipleksie.
Jeżeli ominęły Was czasy PRL-u, to macie prawo nie wiedzieć kim była Michalina Wisłocka. Sam nie miałem pojęcia kim była ta kobieta, dopóki nie dowiedziałem się, że powstanie film bazujący na jej życiu. No więc Michalina Wisłocka, to autorka książki "Sztuka kochania" mającej uświadamiać ludzi w sferze seksualnej, która to dodatkowo w Polsce rozeszła się w wielomilionowym nakładzie i stała się tytułem wręcz kultowym. Wisłocka żyła w czasach PRL-u, jak można się zatem domyślić na drodze do publikacji tej książki napotkała wiele trudności ze strony władz, które nie były skore do wydawania tej kontrowersyjnej według nich książki, co więcej napisanej przez kobietę dążącą do tego by innym kobietom żyło (i kochało) się lepiej.
Film ten nie skupia się jedynie na ciężkiej drodze do wydania powieści, ale próbuje widzowi pokazać całe niełatwe życie Wisłockiej. Chociaż pragnęła uświadamiać i pomagać ludziom to sama borykała się z wieloma problemami dotyczącymi skandalicznego życia w trójkącie, macierzyństwa, a także braku szczęścia w miłości. Biorąc na tapet tak spory kawałek życia, nie mogło się było obyć bez przeskoków w czasie. Te jednak same w sobie nie stanowiłby żadnego problemu, gdyby wszystko działo się chronologicznie. Niestety każdy kolejny przeskok kieruje widza raz dziesięć lat do przodu, raz dziesięć lat do tyłu, a do tego nie ma w tym żadnego sensownego celu. Bo gdyby wszystkie poszczególne segmenty ułożyć chronologicznie historia nie straciłaby w żadne sposób na wartości, a zyskałaby jakąś sensowną ciągłość.
W wielu momentach "Sztuka kochania" stara się być zabawna. Słowa "stara się" nie jest tu wstawione bez powodu, bo chociaż trochę się na tym filmie pośmiałem, to było też kilka (a może nawet więcej niż kilka) scen, które w zamiarze miały rozbawić, a tego nie robiły. Historia Michaliny Wisłockiej równie dobrze mogłaby zostać zaprezentowana jako poważny dramat o niełatwym życiu w równie niełatwych czasach. Ostatecznie wyreżyserowany przez Marię Sadowską obraz jest w połowie zabawny, a w połowie poważny, pozostając w tej bezpiecznej strefie, gdzie unika się niepotrzebnego ryzyka.
Bardzo ciekawie w "Sztuce kochania" przedstawiona została Polska z czasów PRL-u. Nie przypominam sobie innego filmu umieszczonego w tamtym okresie, który biłby widza po oczach tak żywymi, wręcz pastelowymi kolorami. Od strony estetycznej obraz prezentuje się bardzo dobrze. Wiele jest elementów miłych dla oka, które potwierdzają pracę włożoną w jego wykonanie. Magdalena Boczarka w roli głównej bohaterki sprawdza się bardzo dobrze, jakby ta została napisana specjalnie dla niej. Bardzo pozytywnym zaskoczeniem jest Eryk Lubos, którego postać wydaje się być bardzo subtelna i delikatna. Jest jednak w tej układance element według mnie kompletnie niepasujący do reszty. Mowa tu o Piotrze Adamczyku, wypadającym jak dla mnie bardzo sztucznie.
"Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej" posiada swoje wady, jednak stanowi prawie dwie godziny dobrej rozrywki, na którą możecie wybrać się nie tylko ze znajomymi, ale i z rodzicami, którzy o "Sztuce kochania" mogą wiedzieć więcej niż Wy. Na poszatkowaną fabułę można przymknąć oko i cieszyć się ciekawymi kadrami, żywymi kolorami i dobrze dobraną muzyką, o Magdalenie Boczarskiej i reszcie już nie wspominając.
Film ten nie skupia się jedynie na ciężkiej drodze do wydania powieści, ale próbuje widzowi pokazać całe niełatwe życie Wisłockiej. Chociaż pragnęła uświadamiać i pomagać ludziom to sama borykała się z wieloma problemami dotyczącymi skandalicznego życia w trójkącie, macierzyństwa, a także braku szczęścia w miłości. Biorąc na tapet tak spory kawałek życia, nie mogło się było obyć bez przeskoków w czasie. Te jednak same w sobie nie stanowiłby żadnego problemu, gdyby wszystko działo się chronologicznie. Niestety każdy kolejny przeskok kieruje widza raz dziesięć lat do przodu, raz dziesięć lat do tyłu, a do tego nie ma w tym żadnego sensownego celu. Bo gdyby wszystkie poszczególne segmenty ułożyć chronologicznie historia nie straciłaby w żadne sposób na wartości, a zyskałaby jakąś sensowną ciągłość.
W wielu momentach "Sztuka kochania" stara się być zabawna. Słowa "stara się" nie jest tu wstawione bez powodu, bo chociaż trochę się na tym filmie pośmiałem, to było też kilka (a może nawet więcej niż kilka) scen, które w zamiarze miały rozbawić, a tego nie robiły. Historia Michaliny Wisłockiej równie dobrze mogłaby zostać zaprezentowana jako poważny dramat o niełatwym życiu w równie niełatwych czasach. Ostatecznie wyreżyserowany przez Marię Sadowską obraz jest w połowie zabawny, a w połowie poważny, pozostając w tej bezpiecznej strefie, gdzie unika się niepotrzebnego ryzyka.
Bardzo ciekawie w "Sztuce kochania" przedstawiona została Polska z czasów PRL-u. Nie przypominam sobie innego filmu umieszczonego w tamtym okresie, który biłby widza po oczach tak żywymi, wręcz pastelowymi kolorami. Od strony estetycznej obraz prezentuje się bardzo dobrze. Wiele jest elementów miłych dla oka, które potwierdzają pracę włożoną w jego wykonanie. Magdalena Boczarka w roli głównej bohaterki sprawdza się bardzo dobrze, jakby ta została napisana specjalnie dla niej. Bardzo pozytywnym zaskoczeniem jest Eryk Lubos, którego postać wydaje się być bardzo subtelna i delikatna. Jest jednak w tej układance element według mnie kompletnie niepasujący do reszty. Mowa tu o Piotrze Adamczyku, wypadającym jak dla mnie bardzo sztucznie.
"Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej" posiada swoje wady, jednak stanowi prawie dwie godziny dobrej rozrywki, na którą możecie wybrać się nie tylko ze znajomymi, ale i z rodzicami, którzy o "Sztuce kochania" mogą wiedzieć więcej niż Wy. Na poszatkowaną fabułę można przymknąć oko i cieszyć się ciekawymi kadrami, żywymi kolorami i dobrze dobraną muzyką, o Magdalenie Boczarskiej i reszcie już nie wspominając.
Ocena filmu: 7/10
Dajcie znać czy widzieliście "Sztukę kochania", ewentualnie czy macie w planach obejrzeć ten film. Za tydzień natomiast pojawi się recenzja "Moonlight". Już nie mogę się doczekać aż w końcu go obejrzę.
Cały czas trafiam na kogoś, kto poleca mi ten film i choć raczej sceptycznie podchodzę to polskich premier, to na Sztukę kochania na pewno się wybiorę, jak tylko znajdę chwilę czasu ;).
OdpowiedzUsuńJa jestem po seansie i zdecydowanie bardzo mi się podobał. Niechętnie chodzę na Polskie filmy, ale od czasu filmu 'Bogowie' jest coraz lepiej. Jak dowiedziałam się, że ci sami twórcy robią film o Wisłockiej, wiedziałam że będzie dobry i absolutnie się nie zawiodłam polecając go teraz każdemu :)
OdpowiedzUsuńmnie Sztuka Kochania urzekła :) Nie spodziewałam się że Sadowska jest taką dobrą reżyserką, a z Lubosa można zrobić amanta ;) Film godny polecenia
OdpowiedzUsuńSuper film. Obejrzałabym chętnie jeszcze raz. Lekki, przyjemny, do śmiechu i zadumy. Kreacje aktorskie znakomite.Nie przeszkadzały mi "przeskoki w czasie". A rola Adamczyka? Przecież kreował postać profesora-erotomana ;-) oderwanego od rzeczywistości... Marysia sadowska sprawdziła się w roli reżysera a Boczarska mistrzowsko wcieliła się postać Wisłockiej. Team od filmu "Bogowie" znów nakręcili "hiciora".
OdpowiedzUsuń