Tytuł: Jackie
Reżyseria: Pablo Larrain
Czas trwania: 95 min.
Premiera: 3 luty 2017
Zamach na Johna Kennedy'ego już od jakiegoś czasu raczej nie uchodzi za oryginalny temat przewodni filmu. Inaczej jednak ma się sprawa, kiedy całe to wydarzenie ukaże się z perspektywy jego żony Jacqueline Kennedy, która niespodziewanie straciła nie tylko męża, ale i wysoką pozycję i wszelkie wygody jakie dawało jej bycie pierwszą damą. Pomimo tego, że "Jackie" zgarnęła kilka nominacji do Oscarów, nie dostała tej najważniejszej jako "Najlepszy film". O ile na początku było to dla mnie zaskoczeniem, o tyle po seansie nie byłem już taki zdziwiony.
Akcja "Jacki" dzieje się jakiś czas po zamachu na prezydenta Kennedy'ego, kiedy to była pierwsza dama postanawia udzielić wywiadu ambitnemu dziennikarzowi. Pomiędzy padającymi pytaniami i niewybrednymi odpowiedziami wdowy, pojawiają się retrospekcje ukazujące Jackie przed zamachem, w trakcie oraz po. Skakanie pomiędzy wywiadem, a wspomnieniami w tym wypadku nie pomaga, a wręcz przeszkadza i uniemożliwia odbieranie obrazu jako spójnej całości. Co ciekawsze sceny w końcu i tak się urywają, a widz powraca do zimnego salonu by wysłuchiwać kolejnych pytań padających z ust dziennikarza.
Gdybym miał wymienić kilka przymiotników opisujących ten film, byłyby to słowa takie jak: rozwleczony, nużący, surowy, pozbawiony emocji. W całości brak jakiejkolwiek dynamiki i najzwyczajniej wieje nudą. Mimo tego, że film trwa zaledwie półtorej godziny, to chwilami ciągnie się jakby trwał przynajmniej o połowę dłużej. Historia opowiedziana na ekranie w całości skupia się na postaci Jacqueline. Raz widzimy ją przechadzającą się po Białym Domu, innym razem pijącą samotnie wino, zakładającą piękne kreacje, zmazującą krew z twarzy, czy podejmującą ważne decyzje związane z pogrzebem męża. "Jackie" to surowy obraz pogłębiającego się smutku, zagubienia i utraty nie tylko osoby najbliższej, ale i całej posiadanej dotąd pozycji w świecie. W końcu przecież przychodzi moment, kiedy to wdowa po Robercie musi ustąpić nowemu prezydentowi i wynieść się z Białego Domu. Nie wie jak wyglądać będzie życie jej i jej dzieci. Czy dadzą sobie radę?
Żeby jednak przełamać ten negatywny ton warto wspomnieć, że "Jackie" to prawdziwa wizualna perełka. Kamera zwinnie podąża za główną bohaterką nie gubiąc jej nawet na chwilę. Zachwycają kolory, dopracowana garderoba wzorowana na prawdziwych strojach pierwszej damy, a także scenografia wiernie oddająca Biały Dom z końca lat 70. Bardzo dobrym zabiegiem okazało się także wystylizowanie niektórych scen na wzór oryginalnych reportaży i zdjęć, jak chociażby tego, gdzie Jackie oprowadza ekipę telewizyjną po Białym Domu. Wszystko to jest wiernie oddaje ówczesną rzeczywistość i co do tego nie mam najmniejszych zastrzeżeń.
Przejdźmy teraz do Natalie Portman, która za kreację Jacqueline Kennedy w "Jackie" dostała nominację do Oscara. Czy zasłużoną, to chyba każdy musi ocenić sam. O ile szanuję Portman, bo nie raz już pokazała, że grać potrafi, o tyle w tym filmie ciężko mi się na nią patrzy. Zamiast uwierzyć, że oglądam prawdziwą Jackie, w głowie cały czas miałem myśl, że widzę jedynie aktorkę mniej lub bardziej udolnie udającą kogoś. Żona Johna Kennedy'ego była postacią bardzo określoną, mówiącą, poruszającą się, gestykulującą w charakterystyczny sposób. Raczej niewiele tu było miejsca na inwencję aktorki, która zamknięta w tak ciasnym i odgórnie narzuconym szablonie wypada sztucznie i ociera się o przerysowanie. Być może ktoś inny w tej roli sprawdziłby się lepiej, tego niestety się już nie dowiemy, bo czasu i pewnych decyzji przecież cofnąć nie można.
"Jackie" to zbiór pięknych, cieszących oko obrazków, niestety jako film cierpi z powodu braku jakiejkolwiek dynamiki wpędzając widza w postępujący marazm. Spodziewałem się filmu ciężkiego, a nie nużącego i przeciągniętego zlepku scen ukazujących smutek pierwszej damy i utratę wysokiego statusu oraz wszystkiego co z nim związane. Film co prawda dobrze zrealizowany, ale przeznaczony raczej dla wytrwałego widza, który nie zrazi się wspomnianą przeze mnie nudą bijącą z ekranu.
Akcja "Jacki" dzieje się jakiś czas po zamachu na prezydenta Kennedy'ego, kiedy to była pierwsza dama postanawia udzielić wywiadu ambitnemu dziennikarzowi. Pomiędzy padającymi pytaniami i niewybrednymi odpowiedziami wdowy, pojawiają się retrospekcje ukazujące Jackie przed zamachem, w trakcie oraz po. Skakanie pomiędzy wywiadem, a wspomnieniami w tym wypadku nie pomaga, a wręcz przeszkadza i uniemożliwia odbieranie obrazu jako spójnej całości. Co ciekawsze sceny w końcu i tak się urywają, a widz powraca do zimnego salonu by wysłuchiwać kolejnych pytań padających z ust dziennikarza.
Gdybym miał wymienić kilka przymiotników opisujących ten film, byłyby to słowa takie jak: rozwleczony, nużący, surowy, pozbawiony emocji. W całości brak jakiejkolwiek dynamiki i najzwyczajniej wieje nudą. Mimo tego, że film trwa zaledwie półtorej godziny, to chwilami ciągnie się jakby trwał przynajmniej o połowę dłużej. Historia opowiedziana na ekranie w całości skupia się na postaci Jacqueline. Raz widzimy ją przechadzającą się po Białym Domu, innym razem pijącą samotnie wino, zakładającą piękne kreacje, zmazującą krew z twarzy, czy podejmującą ważne decyzje związane z pogrzebem męża. "Jackie" to surowy obraz pogłębiającego się smutku, zagubienia i utraty nie tylko osoby najbliższej, ale i całej posiadanej dotąd pozycji w świecie. W końcu przecież przychodzi moment, kiedy to wdowa po Robercie musi ustąpić nowemu prezydentowi i wynieść się z Białego Domu. Nie wie jak wyglądać będzie życie jej i jej dzieci. Czy dadzą sobie radę?
Żeby jednak przełamać ten negatywny ton warto wspomnieć, że "Jackie" to prawdziwa wizualna perełka. Kamera zwinnie podąża za główną bohaterką nie gubiąc jej nawet na chwilę. Zachwycają kolory, dopracowana garderoba wzorowana na prawdziwych strojach pierwszej damy, a także scenografia wiernie oddająca Biały Dom z końca lat 70. Bardzo dobrym zabiegiem okazało się także wystylizowanie niektórych scen na wzór oryginalnych reportaży i zdjęć, jak chociażby tego, gdzie Jackie oprowadza ekipę telewizyjną po Białym Domu. Wszystko to jest wiernie oddaje ówczesną rzeczywistość i co do tego nie mam najmniejszych zastrzeżeń.
Przejdźmy teraz do Natalie Portman, która za kreację Jacqueline Kennedy w "Jackie" dostała nominację do Oscara. Czy zasłużoną, to chyba każdy musi ocenić sam. O ile szanuję Portman, bo nie raz już pokazała, że grać potrafi, o tyle w tym filmie ciężko mi się na nią patrzy. Zamiast uwierzyć, że oglądam prawdziwą Jackie, w głowie cały czas miałem myśl, że widzę jedynie aktorkę mniej lub bardziej udolnie udającą kogoś. Żona Johna Kennedy'ego była postacią bardzo określoną, mówiącą, poruszającą się, gestykulującą w charakterystyczny sposób. Raczej niewiele tu było miejsca na inwencję aktorki, która zamknięta w tak ciasnym i odgórnie narzuconym szablonie wypada sztucznie i ociera się o przerysowanie. Być może ktoś inny w tej roli sprawdziłby się lepiej, tego niestety się już nie dowiemy, bo czasu i pewnych decyzji przecież cofnąć nie można.
"Jackie" to zbiór pięknych, cieszących oko obrazków, niestety jako film cierpi z powodu braku jakiejkolwiek dynamiki wpędzając widza w postępujący marazm. Spodziewałem się filmu ciężkiego, a nie nużącego i przeciągniętego zlepku scen ukazujących smutek pierwszej damy i utratę wysokiego statusu oraz wszystkiego co z nim związane. Film co prawda dobrze zrealizowany, ale przeznaczony raczej dla wytrwałego widza, który nie zrazi się wspomnianą przeze mnie nudą bijącą z ekranu.
Ocena filmu: 6/10
Właśnie wyszłam wczoraj z kina po prostu wymęczona. To był materiał na góra godzinny film, a tak wszystko rozwlekli, że nie dało się oglądać. Tyle ciekawych wątków przeszło bokiem (co działo się później z Jackie, jak w ogóle wyglądał jej związek z Johnem), a skupiono się na najbliższych widzowi scenach, o których wiedziało się przed seansem. Portman na początku mnie odrzuciła, później stwierdziłam, że zdobyła uznanie za tę konsekwencję, utrzymanie swojej postaci przez cały film - nadal jednak to nie jest dla mnie rola Oscarowa.
OdpowiedzUsuńI taki błąd Ci się wkradł, bo mąż Jackie to oczywiście John Fitzgerald Kennedy, a Robert to jego młodszy brat. Swoją drogą on też zginął w zamachu, więc kolejny ciekawy wątek, którego nie poruszono.
Ja się bardzo rozczarowałam. Dobrze, że nie jestem w mojej opinii osamotniona :)
Dzięki, kompletnie nie zauważyłem tego błędu!
UsuńDobra, to ja napiszę zupełnie z innej perspektywy. Mnie "Jackie" zachwyciła. Ale nie dziwi mnie, że tyle osób znudziła, bo jeśli od początku nie wczujesz się w to wszystko, to wszystko na nic. Urzekła mnie jego duszna atmosfera. To nie jest typowa biografia, a raczej studium radzenia utraty sobie z utratą bliskiej osoby. I mówi o tym świetnie. Byłam ciekawa, jak reżyser poradzi sobie z dość trudną relacją między Jackie a jej mężem (nie miała z nim łatwo), ale to też rozwiązał bardzo ciekawie. I choć nie cierpię morałów, to ten o Camelocie mnie zauroczył.
OdpowiedzUsuńCo do samej gry Portman - gdzieś na YB znajduje się relacja z owego oprowadzania po Białym Domu i Jackie faktycznie mówiła nieco jak potłuczona ;) Ale wydaje mi się, że aktorka nie dostała nominacji za samo naśladowanie, co właśnie za to stężenie emocji. Pod tym względem rola nie była łatwa.
Sam film uważam za źle reklamowany. Sama też oczekiwałam "typowej amerykańskiej biografii" i z własnej woli (wyjście organizowała szkoła) bym pewnie na niego nie szła. Ja bym go raczej reklamowała jak chociażby "Pattersona" (i nie piszę o tragicznie małej ilości seansów, przez co sama go na dużym ekranie nie zobaczyłam). Osobiście uwielbiam biografie filmowe i ta była jedną z lepszych, jakie zobaczyłam od dłuższego czasu.
Ups, rozpisałam się ;) Pozdrawiam!
Między sklejonymi kartkami
Nie ma za co przepraszać! Lubię takie długie komentarze, bo można przynajmniej odpowiednio dobrze poznać zdanie innej osoby. Oczywiście ten film może się podobać, ja chociaż starałem wczuć się w ten klimat, to mimo wszystko w pewnym momencie po prostu zacząłem się nudzić :D A co do "Pattersona" to mam go w planach na kiedyśtam :D
UsuńJa pewnie będę musiała zaczekać to minimum pół roku zanim pojawi się na kanałach filmowych. Oby to było pół roku :|
UsuńMimo że wystawiłem Jackie identyczną ocenę co ty, to z zupełnie innych powodów :P Mnie film ani nie zanudził, ani nie wymęczył, jednak mam sporo innych zastrzeżeń.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze - "Jackie" cierpi na absolutny brak emocji. Oczywiście mamy przepiękne, przepełnione cierpieniem i bólem sceny, jednak nie niosą one za sobą żadnego ładunku emocjonalnego. Po seansie zauważyłem, że ten film (mimo że tak usilnie się starał) nijak na mnie nie wpłynął, nie wydusił ze mnie żadnych emocji. Dostaliśmy smutnie powierzchowny i jednopłaszczyznowy obraz byłej pierwszej damy.
Po drugie - muzyka. Początkowo zrobiła na mnie ogromne wrażenie swoją intensywnością oraz "siłą", jednak później zaczęła mnie zwyczajnie denerwować. Stała się zbyt dosłowna, sugestywna i wymuszająca na widzu odpowiednie emocje. To trochę, jakby za pomocą głośnej i pompatycznej ścieżki dźwiękowej, twórcy chcieli powiedzieć "Uwaga, tragiczny moment. Teraz masz być smutny". Muszę przyznać, że mocno mnie rozczarowało takie rozwiązanie.
Natomiast co do samej strony wizualnej, nie mam się do czego przyczepić. Najbardziej podobało mi się to, co już zresztą napisałeś, że Jackie cały czas była na pierwszym planie. Liczne zbliżenia na twarz, ujęcia zza pleców, ciągłe śledzenie jej przez kamerę. Lubię ten zabieg, a w tym filmie zaskakująco ładnie prezentował się na ekranie. Ostatecznie "Jackie" trafia do listy pięknych wizualnie filmów, o których jednak szybko się zapomina. A szkoda...