24 kwi 2016

Filmowa Niedziela #13 Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy


Tytuł: Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy
Reżyser: J.J. Abrams
Czas trwania: 135 min.
Premiera: 18 grudnia 2015

Ostatnio panuje moda na przywracanie do życia kasowych i przy tym kultowych serii. Bo jeżeli możemy widzowi zapewnić kilka godzin dobrej rozrywki... czy też raczej wyłuskać z niego ogrom pieniędzy, to czemu by nie? Takim oto sposobem rok temu na wielki ekran powróciły nie tylko uwielbiane przez wielu dinozaury w "Jurassic World", ale i długo oczekiwane "Gwiezdne wojny" w postaci nowej trylogii, którą rozpoczyna część zatytułowana "Przebudzenie Mocy". I żeby nie było niedomówień, ja nigdy wielkim fanem "Gwiezdnych wojen" nie byłem. Na innych filmach się wychowałem, a po tę serie zdecydowałem się sięgnąć dopiero w momencie, gdy światło dzienne wyszedł najnowszy sequel, o którym w tej recenzji mowa. I nie pobiegłem na niego w noc premiery. Obejrzałem go dopiero niedawno, kiedy cały ten szał nieco opadł. Jak więc wypadły "Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy"?

No cóż, zaczyna się tak jak zwykle, od znanego wszystkim motywu muzycznego i charakterystycznych napisów przybliżających widzowi niektóre z istotnych wydarzeń, wokół których kręcić będzie się akcja w filmie osadzonym trzydzieści lat po bitwie o Endor i upadku Sithów. Potem wrzuceni zostajemy w wir akcji, gdzie stopniowo poznajemy nowych bohaterów, z którymi obcować będziemy w tej, jak i zapewne kolejnych częściach "Gwiezdnych Wojen". Niestety nie każda postać wydaje się dobrze dopasowana. Najbardziej irytującą osobą okazał się czarnoskóry Finn grany przez Johna Boyega. Na plus za to można wytypować Rey, w którą wciela się Daisy Ridley. Jest to kolejna silna kobieca postać, która podbije serca widzów. Poza nową obsadą w filmie znajdują się również bohaterowie znani z poprzednich części, w tym Han Solo, Księżniczka Leia, czy Luke Skywalker. 
Jeżeli zaś chodzi o fabułę, to "Przebudzenie Mocy" jest możliwie najbezpieczniejszą kontynuacją, jaką tylko można było stworzyć. Po raz kolejny chodzi o walkę dobra ze złem i wmieszanych w to rycerzy Jedi, a ciemną stronę mocy reprezentują postaci wykreowane na wzór Lorda Vadera i Imperatora. I choć dzieje się dużo, a akcja szybko posuwa się do przodu, to nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że wszystko to już było pokazane w poprzednich filmach z tej serii. Niektóre ze scen i wydarzeń to istna powtórka z rozrywki, która jednak mimo braku oryginalności urzeka pod względem audiowizualnym za sprawą cudownej muzyki, spójności w montażu i przejściami pomiędzy poszczególnymi scenami, które sprawnie przywracają tak dobrze znany klimat z sześciu przednich części "Gwiezdnych Wojen". Samo zakończenie w jakiś sposób jest spektakularne, aczkolwiek pozostawia wiele pytań i niedomkniętych wątków, co daje dużo kreatywnej przestrzeni dla kontynuacji. 

Być może, gdyby nie to długie, wieloletnie oczekiwanie, film zostałby odebrany z nieco mniejszym entuzjazmem. Trochę smutne jest to, że mając w rękach tak kasową serię, która i tak przy każdym kolejnym filmie zarobi fortunę, tworzy się coś tak wtórnego, stosując najprostsze z możliwych rozwiązań, przywołując znane motywy i kreując bohaterów na wzór tych już znanych. "Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy" jako odrębny film pewnie dostałoby ode mnie wyższą ocenę, tutaj jednak nie sposób odciąć się od dwóch poprzednich trylogii i jakkolwiek uniknąć porównań. Z jednej strony moje oczekiwania zostały zaspokojone, bo trzymałem dwie godziny dobrej, niekoniecznie mądrej rozrywki, a przecież tym z założenia "Star Wars" miało być. Z drugiej strony pewne elementy zawiodły i pozostaje mieć tylko nadzieję, że dalsze dwa sequele poprowadzą nas inną drogą, dzięki czemu unikniemy zakończenia rodem z "Powrotu Jedi", czy "Zemsy Sithów".
"Przebudzenie Mocy" dla fanów "Gwiezdnych wojen" to pozycja obowiązkowa, jednakże polecę ją wszystkim, którzy nie są zrażeni do tej serii. Dynamiczna akcja, sceny walki, muzyka i dawka humoru (w którym nie brakuje również sucharów) w tej kombinacji dają film, przy którym dobrze bawić może się cała rodzina.

Ocena filmu


A czy Wy jesteście fanami "Gwiezdnych wojen"? Jeżeli tak to jestem ciekaw, czy "Przebudzenie Mocy" zaspokoiło wasze oczekiwania.


4 komentarze:

  1. Ten film był dla mnie totalną klapą, nie wiem, jak mogli to tak skopać, nie było w nim nic nowego, nic odkrywczego, ot odgrzewany kotlet, by sobie zarobić, strasznie się na tym filmie męczyłam i było mi ogromnie przykro, że zmarnowałam czas i pieniądze, bo ktoś wolał poruszać się na schematach z poprzednich części.
    LeonZabookowiec.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Bawiłam się świetnie. Nigdy wielką fanką Gwiezdnych Wojen nie byłam (każdą część widziałam tylko raz, bo ZAWSZE przy drugiej próbie zasypiam w połowie xD ), ale jakoś jaram się tym uniwersum.
    "Przebudzenie mocy" mnie zachwyciło, bo to dokładnie był ten sam 'odgrzewany kotlet', oparty na teorii Josepha Campbella (taki specjalista od mitów, którego praca "Bohater o tysiącu twarzach" jest jedną z biblii dla scenarzystów), ale to dla mnie wciąż bardzo smaczny kotlet, zwłaszcza że bohaterowie byli wspaniali. Całym sercem pokochałam Rey (zresztą Daisy Ridley też) i chcę kolejnych spotkań z nimi.
    (Tak, wystarczy dać mi silną, kobiecą postać i jestem zachwycona xDDD ) Oby to była panna Kenobi, bo jeśli okaże się, że to Skywalkerówna, to kipnę xDDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też jestem za teorią, że jest od Kenobiego, bo już dosyć Skywalkerów mam :D

      Usuń
    2. Poza tym, wtedy straci rękę, a szkoda by było ;D

      Usuń