11 lut 2018

Weekend z filmami: Trzy billboardy za Ebbing, Misouri

Są takie filmy, o których słyszy się tak dużo dobrego, że jeszcze przed wejściem do polskich kin obrastają legendą. Taka sytuacja ma miejsce teraz przy okazji tytułów nominowanych do tegorocznych Oscarów. Chodzi mi dokładnie o dwa filmy. Jeden z nich miałem już okazję skonfrontować z rzeczywistością i moimi oczekiwaniami, których podwaliny zbudowane zostały na tych wszystkich jakże pozytywnych opiniach. Mowa to oczywiście o filmie "Trzy billboardy za Ebbing, Misouri" w reżyserii Martina McDonaghta. Tym drugim jest "Kształt wody", ale na moją opinię o nim trzeba będzie jeszcze trochę poczekać.

"Trzy billboardy za Ebbing, Misouri" zabierają widza do hermetycznego miasteczka, gdzie wraz z synem mieszka Mildred Hayes. Zaledwie osiem miesięcy temu brutalnie zamordowana została jej córka. Sprawca okrutnego aktu nadal nie został schwytany, więc gorycz i złość związana z ogromną stratą i niesprawiedliwością świata wcale nie staje się mniejsza. W tym przypadku czas nie leczy ran. W końcu Mildred postanawia wziąć sprawy w swoje ręce, wynajmuje więc trzy od dawna nieużywane billboardy na których umieszcza prowokacyjne teksty wymierzone w tamtejszą policję. Przez ten czyn Mildred i jej syn będą musieli się zmierzyć z kolejnym ciosem, tym razem wymierzonym przez mieszkańców miasteczka Ebbing.
Nawet nie wiecie jak bardzo czekałem na ten film. Jednak kiedy już go obejrzałem, to pomyślałem sobie: ale że to już wszystko? Przyznam, że poczułem lekki zawód. Liczyłem na więcej. Nie zrozumcie mnie źle, bo "Trzy billboardy za Ebbing, Misouri" to naprawdę bardzo dobry film. I na tym się kończy. Obejrzałem go z ogromną przyjemnością i mam na jego temat wiele dobrego do powiedzenia, ale nie zachwycił mnie na tyle, bym mógł szczerze powiedzieć, że tak, to właśnie jest ten film, najlepszy film jaki powinien zgarnąć Oscara w tej najważniejsze kategorii (tym bardziej, że kilka z tych filmów dopiero czeka w kolejce do obejrzenia).

"Trzy billboardy za Ebbing, Misouri" to jeden z tych filmów, w których na próżno można doszukiwać się jakiejkolwiek kastingowej wpadki. Każdy aktor znajduje się i robi dokładnie to, co powinien. Gra aktorska osiąga tu niewyobrażalnie wysoki poziom. Na czele oczywiście wybija się główna bohaterka- Mildred Hayes grana przez wspaniałą Frances McDormand. Patrząc powierzchownie może wydawać się, że jej postać stroni od wyrażania wszelkich emocji, ale pod płaszczem obojętności kryje się osoba, która mimo upływu czasu nie potrafi poradzić sobie z przeszłością. Na wielkie wyróżnienie zasługuje także postać szeryfa Billa Willoughby'ego (tutaj zobaczymy Woody'ego Harrlesona), jak i cały wątek z nim związany. Bardzo spodobało mi się, to jak pokierowano jego losami. Poza tą dwójką jest jeszcze cała gama wyrazistych postaci. Poza niezaprzeczalnym talentem aktorów dużą rolę odgrywają tu napisane po mistrzowski dialogi. Są zabawne, agresywne, a czasami do bólu emocjonalne doprowadzając widza do wzruszenia.
Gdybym miał określić o czym tak naprawdę są "Trzy billboardy...", to powiedziałbym, że jest to film o dążeniu do sprawiedliwości wobec przeciwności serwowanych przez los. To właśnie pragnienie tej najzwyklejszej sprawiedliwości doprowadza do małej wojny, którą Mildred toczy z miejscową policją oraz mieszkańcami, coraz mniej cierpliwymi w stosunku do poczynań zdeterminowanej matki za wszelką cenę pragnącej dopaść mordercę córki. Przez to jak prowadzona jest fabuła, jak dawkowana jest akcja i towarzyszące jej emocje, kompletnie nie czuć tych dwóch godzin spędzonych w kinie. Jest to ten rodzaj filmu, w którym każdy powinien znaleźć coś dla siebie. Cięty humor? Jest. Sceny o agresywnym zabarwieniu? Są. Pełnokrwiści bohaterowie? Też. Pozostaje sobie tylko zadać pytanie, czego tu zabrakło.

Tym, co przesądziło fakt, że film ten nie jest dziełem wybitnym, to najprawdopodobniej scenariusz, który momentami jest szyty naprawdę grubymi nićmi. Niektóre z wydarzeń naiwnie prowadzą widza ku czemuś co sprawia, że dzieło Martina McDonaughta zostaje lekko oderwane od rzeczywistości, co moim zdaniem nie powinno mieć tu miejsca. "Trzem billboardom za Ebbing, Misouri" zabrakło tej szczypty realizmu. Przykładów odnoszących się do tego można by podać wiele, ale to już podchodziłoby pod spoilery. Czyja więc jest w tym wina? Ano tego, kto był odpowiedzialny za scenariusz, czyli samego reżysera. Niby mała rzecz, a mimo to po seansie nie dawała mi spokoju, bo przez to nie odebrałem "Trzech billboardów..." w sposób tak silny, jak sugerowały mi wszelkiego rodzaju zasłyszane opinie. 

Ocena filmu: 8/10

Tytuł: Trzy billboardy za Ebbing, Misouri
Reżyseria: Martin McDonagh
Czas trwania: 115 min. 
Premiera: 2 lutego 2018

Widzieliście ten film? Czy według Was rzeczywiście zasłużył sobie na Oscara w tej najważniejsze kategorii? W nadchodzących recenzjach między innymi "Tamte dni, tamte noce", "Czas mroku" oraz "The Disaster Artist".

1 komentarz:

  1. Film zrobił na mnie naprawdę duże wrażenie, choć tego kompletnie się nie spodziewałam. Szczególnie kreacja aktorki grającej główną postać, Oscar zdecydowanie się należy. Mam nadzieję, że razem z Timothée Chalametem sięgną po statuetki w tym roku.

    dziewczyna z książkami

    OdpowiedzUsuń