8 sty 2017

Filmowa Niedziela #37 Siedem minut po północy

Tytuł: Siedem minut po północy
Reżyseria: J.A. Bayona
Czas trwania: 108 min.
Premiera: 25 grudnia 2016

Gdyby nie kilka podsumowań filmowych i naprawdę pozytywne recenzje, jakie udało mi się zasłyszeć, to bez wahania ominąłbym ten film. Powód był prosty- widziałem plakat, kilka reklam w telewizji, urywek zwiastuna i od razu doszedłem do wniosku, że będzie to pewnie film przeznaczony dla młodszego odbiorcy, taki dajmy na to "Most do Terabithii", czy coś w tym rodzaju. Okazało się jednak, że najnowsze dzieło J.A. Bayona będące ekranizacją powieści Patricka Nessa kompletnie przerosło moje najśmielsze oczekiwania okazując się dojrzałym i pełnym emocji obrazem skierowanym raczej... poprawka! Skierowanym na pewno do dorosłego odbiorcy. Nie dajcie się zwieść olbrzymowi z drewna, to nie cukierkowa bajka dla małolatów.

Na początku opowieści poznajemy Conora, dwunastoletniego chłopca, którego życie ewidentnie nie oszczędza. Ze względu na chorobę matki i nieobecność ojca Conor musi w wielu aspektach radzić sobie sam. Dodatkowo jeszcze dochodzą do tego nieprzyjemności ze strony antypatycznych rówieśników, którzy nie szczędzą ostrych słów i agresywnych sytuacji. Pewnej nocy dochodzi do dziwnego zdarzenia. Z pobliskiego cmentarza do chłopca przychodzi potwór będący wiekowym cisem, który w ciągu trzech nocy zamierza opowiedzieć trzy różne historie, w czwartą natomiast zażąda by to chłopiec opowiedział mu swój największy koszmar, który go prześladuje od jakiegoś czasu. Osobom, które nie miały jeszcze okazji obejrzeć filmu pozostaje zadać sobie pytanie: jaki jest tego cel tych opowieści oraz do czego one doprowadzą?

"Siedem minut po północy" jestem filmem stonowanym, niosącym w sobie wiele prostych prawd na temat życia, a także akceptacji tego co nieuniknione i radzenia sobie z ciężką prawdą. To co miało być bajką dla dzieci okazało się dojrzałą historią, mocną w swojej wymowie i wzbudzającą sporo emocji. A jeżeli już przy emocjach jesteśmy, to przyznam szczerze, że żaden film nie wzruszył mnie tak, jak właśnie "Siedem minut po północy". Zresztą nie tylko mnie. Chyba połowa sali cicho pochlipywała (pomijam fakt, że na sali kinowej było może z dziesięć osób). Warto dodać, że jest to film bardzo klimatyczny (chociaż nie jest to lekki klimat), czasami sprawiający wrażenie zimnego (częściowo poprzez swoje kolory) i cichego. Muzyka pojawiająca się co jakiś czas jest bardzo subtelna i to nie ona buduje klimat, a jedynie jest małym dodatkiem do jakże spójnej całości.

Twórcy tego filmu wykazali się dużym sprytem zderzając ze sobą baśniowe elementy animacji z brutalną i szarą rzeczywistością. Opowieści snute przez potwora są piękne i niezwykle plastyczne. Wyglądają jakby namalowane były akwarelami zmieszanymi z wodą. Wizualnie są one pożywką dla oczu, a co więcej skropione są krwią, złem i zawsze niosą ze sobą jakiś morał. Efekty komputerowe zawarte na ekranie reprezentują wysoki poziom. Szczególnie tyczy się to ożywającego cisu, który dopracowany jest w najmniejszych szczegółach. Na wyróżnienie zasługują również bardzo dobre sceny na cmentarzu, pełne trzymającej w napięciu akcji. Od strony aktorskiej duży ukłon dla Lewisa MacDougalla wcielającego się w Conora. Ten młody aktor wykrzesał z siebie więcej realizmu i dramatyzmu nadając swojej postaci konkretny wyraz. Już w tym momencie osiągnął on więcej niż niejeden dorosły mający na koncie kilka filmowych nagród i jeszcze więcej nominacji. To właśnie on jest siłą napędową obrazu J.A. Bayona. 

Gdybym miał wybierać najlepsze filmy, które widziałem, a które swoją premierę miały w roku 2016, "Siedem minut po północy" bez wątpienia znalazłyby się na samym szczycie tego zestawienia. Jest to jeden z najlepszych filmów, jakie widziałem w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy, a nawet w ciągu całego swojego życia. Nie przypominam sobie, by jakikolwiek inny film zrobił na mnie tak piorunujące wrażenie, zmusił do przemyśleń i sprawił, że nawet kilka dni po seansie nie byłem w stanie zebrać szczęki z podłogi. Sądzę, że każdy powinien zobaczyć ten film. Bo chociaż jest piękny, niekoniecznie przyjemny, to jednak niewątpliwie ważny i mądry, pozostający w sercu na dłużej niż chwilę.

Ocena filmu: 10/10

A za tydzień w Filmowej Niedzieli recenzja "Tancerki". Do końca stycznia także powinien pojawić się wpis na temat świetnie zapowiadającego się filmu animowanego "Sing". A na co Wy czekacie najbardziej?

2 komentarze:

  1. Tak bardzo chciałabym zobaczyć ten film w kinie! Jednak jak już wspominałam, u mnie w mieście nie grają, a teraz nie mam czasu skoczyć do Poznania, aby go zobaczyć! :( Może chociaż tyle z tego dobrego będzie, że przed filmem zdążę przeczytać książkę :D

    OdpowiedzUsuń
  2. ciekawe, ja też myślałam, że to "młodzieżowy" film z uniwersalnym przesłaniem ;)
    spoko, widzę, że warto :D może się wybiorę w Valletcie ;)

    OdpowiedzUsuń