28 sie 2016

Filmowa Niedziela #27 Boska Florence

Tytuł: Boska Florence
Reżyser: Stephen Frears
Czas trwania: 110 min.
Premiera: 19 sierpnia 2016

Nie pamiętam, by kiedykolwiek w częstochowskim kinie studyjnym w środku tygodnia, w południe, jakiś film przyciągnął aż tylu widzów. Jak się okazało, oparta na faktach historia nieutalentowanej śpiewaczki Florence Foster Jerkins okazała się na tyle interesująca, by ludzie postanowili na nią wydać pieniądze. 

"Boska Florence" opowiada historię tytułowej Florence Foster Jerkins, która w momencie rozpoczęcia akcji filmu, jest podstarzałą, ekscentryczną dziedziczką sporej fortuny. Dodatkowo osoba ta całe swoje życie oddała sztuce, a przede wszystkim muzyce, nie szczędząc pieniędzy na organizowanie spotkań specjalnego klubu, czy koncertów. Pewnego dnia Florence postanawia wziąć kilka dodatkowych lekcji śpiewu i wrócić na scenę by oczarować ludzi swoim głosem. Prawda jest jednak taka, że Florence mimo tego iż jest osobą niezwykle sympatyczną, to talentu wokalnego nie posiada za grosz, choć sama nie jest tego świadoma i żyje w przekonaniu, że publiczność wysłucha jej z największą przyjemnością.
Główna bohaterka grana jest przez  Meryl Streep. Na ekranie towarzyszy jej również filmowy mąż w którego wciela się Hugh Grant oraz młody akompaniator Cosme McMoon, czyli Simon Helberg. Co się samej Meryl tyczy, to ogląda się ją świetnie ze względu na jej aktorskie zdolności oraz fantastycznie beznadziejny głos, który tak wiernie stara się odtworzyć. Ciężko jednak w trakcie seansu było mi pozbyć się wrażenia, że nie jest to rola idealna dla Streep, która chwilami stara się aż za bardzo przez co jej postać może wydawać się trochę przerysowana. Mimo to i tak krążą już pogłoski, jakoby Streep zasłużyła sobie rolą Florence na nominację do Oscara. Największym aktorskim zaskoczeniem filmu jest wspomniany już Helberg. To postać przekomiczna, raz po raz kierująca uwagę na siebie. Czasami wystarczy jego spojrzenie albo mina, kiedy nie wiedząc tego z kim ma do czynienia, po raz pierwszy słyszy głos ekscentrycznej Florence. 

"Boska Florence" jako komedia radzi sobie idealnie. Kiedy tylko główna bohaterka zaczynała śpiewać, całą salę kinową przeszywały głośne śmiechy. Jednakże ten film poza tym, że bawi, posiada drugą stronę medalu, obracając emocje o sto osiemdziesiąt stopni wywołując u mnie smutek, czy nawet współczucie. A wszystko to za sprawą życia Florence, które nie ogranicza się jedynie do śpiewu i występów. Jej prywatna historia uczy wiary w siebie i pokazuje, że spełnianie marzeń jest możliwe i że zawsze znajdzie się ktoś, kto w nas uwierzy, nawet jeżeli cała reszta świata będzie drwić z naszych poczynań. Bo jeżeli Florence, pozbawiona talentu do śpiewu, była w stanie zapełnić kilkutysięczną salę koncertową, to nic nie jest niemożliwym. Żonglowanie tak skrajnymi emocjami, jak i cała wymowa filmu sprawia, że obraz nabiera większej wartości, nawet, jeżeli w zamiarze miał być po prostu dobrym, komercyjnym kinem rozrywkowym.
Fabuła jest skrojona na miarę, dzięki temu seans nie dłużył mi się ani trochę, choć momentami uwaga na ekranie za bardzo skupiała się na postaci granej przez Hugh Granta, zbytnio odciągając widza od interesującej osobowości Florence, choć co do jego gry aktorskiej nie można się przyczepić. Czasami Grant wypada nawet lepiej niż sama Streep, bardziej autentycznie. Wizualnie film sprawdza się świetnie, oferując ładne zdjęcia, kostiumy i co najważniejsze, bardzo naturalne kolory, które ostatnio w kinie stają się rzadkością. Do tego dochodzi jeszcze dobrze oddany nowojorski klimat lat 40. ubiegłego wieku.

"Boska Florence" oczywiście nadal pozostaje tworem bardzo amerykańskim, co rzuca się w oczy. Dla porównania na pewno warto obejrzeć inny tegoroczny film opowiadający tę samą historię, tyle, że w wydaniu europejskim. Mowa o "Niesamowitej Marguerite". Sam chciałem po niego sięgnąć dla porównania różnic dzielących te dwa tytuły, aczkolwiek ciężko go obecnie gdziekolwiek znaleźć. Jeżeli zaś chodzi o "Boską Florence" to z całego serca polecam, bo to chyba jedna z lepszych komedii, jakie ostatnio przyszło mi oglądać, do tego świetnie operuje emocjami i posiada piękne przesłanie.

Ocena filmu


Nie mam kompletnie pojęcia, czy za tydzień pojawi się Filmowa Niedziela, a jeżeli tak, to co się w niej znajdzie. Pierwotnie chciałem napisać coś o filmie "Pożegnanie", debiucie reżyserskim Adrew Steggalla, jednakże ani częstochowskie Cinema City, ani nawet kino studyjne, nie ma tego tytułu w swoim repertuarze. Blockbustery tak bardzo...

6 komentarzy:

  1. Wiesz, że też nie mogę nigdzie znaleźć "Niesamowitej Marguerite"? Trzeba poczekać, aż wyjdzie DVD (bo mam nadzieję, że wyjdzie :P ).
    A co do roli Streep to miałam takie wrażenie po zwiastunie, że może przeszarżować tę rolę i proszę! Ty o tym właśnie piszesz. Wciąż jednak będę chciała film obejrzeć ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nawet gdyby był to największy gniot i tak pośpieszyłabym do kin (z miłości do Meryl, z którą w roli głównej jestem gotowa przełknąć absolutnie wszystko). Mimo to dobrze słyszeć, że "Boska Florence" daje radę. :)
    Bardzo lubię komedie, które skłaniają nie tylko do śmiechu, ale i do refleksji.
    Pozdrawiam,
    Kania Frania
    www.kaniafrania.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie zastanawiałam się nad tym, czy nie wybrać by się na ten film do kina ;) W sumie Meryl to jedna z moich ulubionych aktorek. :D Recenzja świetna. No i jak piszesz, że chodzą pogłoski z tym Oskarem. No no ;) Nieźle

    OdpowiedzUsuń
  4. Niesamowitą Marguerite mam na dysku, niestety - nie mam napisów ;/ A chciałam to już dawno obejrzeć. Do tego filmu akurat mi nie śpieszno, ale... jeśli uda mi się do francuskiej "wersji" dorwać w końcu, to pewnie po ten też sięgnę niemniej, specjalnie mi się nie śpieszy.
    drewniany-most.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sądzę, że warto obejrzeć oba filmy chociażby po to by je porównać i wychwycić różnice i podejście dwóch skrajnie innych reżyserów :)

      Usuń