Tytuł: Nienasyceni
Reżyser: Luca Guadagnino
Czas trwania: 120 min.
Premiera: 20 maj 2016
Mam wrażenie, że po wręczeniu Oscarów i Złotych Globów, w kinie zapanował pewien przestój w związku z czym niewiele było premier, które tak naprawdę by mnie zaciekawiły. Poprzedni tydzień przyniósł jednak kilka interesujących tytułów, w tym: "Nice Guys", "Zakładnik z Wall Street", czy "Nienasyceni". Spośród tych wymienionych, jak dotąd udało mi się obejrzeć ten ostatni, czyli "Nienasyconych". Tłumu na sali kinowej nie było, a i reakcje w odbiorze tego filmu były mieszane. Jak to określiła wychodząca przede mną para- nudny ten film był. Taki nieśmieszny. Trzeba było iść na "Nice Guys"- ano trzeba było, bo czegóż można oczekiwać od filmu, który nawet nie był promowany na komedię? Na szczęście ja (mniej lub bardziej) wiedziałem co przyjdzie mi obejrzeć, dlatego też w żadnym stopniu się nie zawiodłem.
Film otwiera scena prezentująca ogromny stadion, na którym odbywa się koncert. Obiekt wręcz pęka w szwach od ilości zgromadzonych ludzi. Gdy na scenę wchodzi wokalistka ryk publiczności jest wręcz ogłuszający. Już na pierwszy rzut oka widać, że nie jest to gwiazda popu, a rasowa rockowa piosenkarka. Chwilę później widzimy tę kobietę prywatnie, opalającą się i pływającą w basenie przy swojej włoskiej rezydencji. Jest to Marianne- która jakiś czas temu przeszła operację strun głosowych przez co w ciągu najbliższych tygodni musi oszczędzać swój głos, ograniczając go praktycznie do minimum. W rezydencji jest również jej partner- Paul, mężczyzna po odwyku, który na pierwszy rzut oka niekoniecznie pasuje do osoby takiej jak Marianne. Jakiś czas później z niezapowiedzianą wizytą wpada dawna miłość Marianne, będący producentem muzycznym- Harry, wraz z młodą i piękną Penelope, która jest rzekomo jego córką. Sielankowe wakacje zostaną przerwane, kiedy trzeba będzie skonfrontować dawną miłość z obecną i kiedy okaże się, że zawarte kiedyś przyjaźnie, nie są już tak silne jak lata temu.
Te cztery wymienione w powyższym opisie, postacie są filarami, na których oparty został film. Wcielają się w nich: Lord Voldemort, Biała Czarownica z Narnii, Anastasia Steele (ta od Greya) i jakiś przypakowany koleś, którego nie kojarzę chyba z żadnej większej produkcji. Choć wszyscy w swoich rolach wypadli wiarygodnie, to Tilda Swinton (Marianne) i Ralph Fiennes (Harry) skradli całą moją uwagę. Choć ich relacje nie należą do łatwych do zdefiniowania, to bez problemu w wielu scenach można odczuć niesamowita chemię, jaka bije od tych aktorów. Do tego wspaniała rola Tildy, która w filmie mówi niewiele, głównie szeptem, dzięki czemu można dostrzec, że potrafi świetnie zagrać nawet bez użycia wielu słów.
"Nienasyceni" to dramat, w którym wartkiej akcji jest bardzo niewiele. Dopiero pod koniec filmu dochodzi do wydarzeń, które nadają trochę szybszego tempa. Całość za to skupia się na emocjach, relacjach poszczególnych bohaterów i wspomnianej już konfrontacji tego co było, z tym co jest. To również film o stracie i o trudnych wyborach, przed jakimi zostaje postawiona każda z czterech postaci. Teraźniejszość kilkakrotnie zostaje tam przemieszana ze wstawkami z przeszłości, które ujawniają trochę więcej na temat głównych bohaterów, dzięki czemu ich relacje z każdą chwilą robią się dla widza coraz bardziej klarowne.
Choć film rozwijał się bardzo powoli, to w żaden sposób mnie nie znudził. Sporo tutaj dobrej rockowej muzyki, pięknych, charakterystycznych, przepełnionych słońcem i jasnymi barwami (choć nie brakuje i scen w których dominuje mrok) włoskich krajobrazów, czy zwracania uwagi na detalach pozornie błahych i kompletnie nieistotnych, na których czasami skupia się kamera. Do tego pochwalić trzeba również montaż, za sprawą którego "Nienasyceni" cieszą oko, a każde kolejne sceny przychodzą w sposób nienachalny. Wszystko tu tworzy zgraną całość.
Na pewno nie jest to film, który każdemu się spodoba, a jako, że ostatnio miałem ochotę obejrzeć coś dalekiego od wielkich hollywoodzkich produkcji, to "Nienasyceni" w tej roli sprawdzili się bardzo dobrze. Mam wrażenie, że jest to film skierowany do bardziej dojrzałego widza, który doceni dialogi, grę aktorską i w kilku momentach pozwoli wybrzmieć ciszy do końca. Ten jakże spokojny film polecam choćby ze względu na irytującą i nieco zabawną postać graną przez Ralpha Finnesa.
Ocena filmu
Wybaczcie, że tym razem nieco krócej niż zwykle, jednakże sesja na studiach już za rogiem, nie mam więc aż tyle czasu na pisanie/czytanie/oglądanie. Ale to też plus dla Was... mniej czytania!
W następnej Filmowej Niedzieli (która pojawi się za dwa tygodnie) będzie prawdopodobnie recenzja "Alicji po drugiej stronie lustra" i może czegoś jeszcze...
Na "Nienasyconych" czaję się już od jakiegoś czasu. Tilda i Ralph w jednym filmie - nie ma możliwości, żebym na to nie poszedł. Mam słabość do tego produkcji - spokojnych, opartych na grze aktorskiej i scenariuszu. "Nienasyceni" bardzo przypominają mi "Spadkobierców", których zresztą uwielbiam, dlatego z pewnością obejrzę najnowszy film Guadagnino.
OdpowiedzUsuńTo prawda, ostatnio widoczny jest mały przestój w kinie. Może to czas żeby nadrobić starsze produkcje, na które nigdy nie mieliśmy czasu?...
Masz rację, że jest to film dla bardziej dojrzałego widza, który potrafi docenić szczegóły. Chociaż Ralph Fiennes jest świetny, moim zdaniem show kradnie Tilda Swinton. Gra fantastycznie tak niewiele mówiąc. Do tego w strojach Diora! Kolejnym „smaczkiem” jest scena koncertu, gdzie postać piosenkarki przypomina Ziggy'ego Stardust'a. David Bowie i Tilda potrafili śmiać się z komentarzy dotyczących ich zewnętrznego podobieństwa, np. w 2013 r. wystąpili razem w teledysku.
OdpowiedzUsuń"Nienasyceni" mają świetną, gęstą atmosferę, zupełnie jak pogoda na wyspie, gdzie dzieje się akcja.
Nawet nie miałem pojęcia, że stroje były Diora :) A rzeczywiście były piękne, aż mi głupio, że zapomniałem o nich wspomnieć :)
UsuńZawsze zostają komentarze. ;)
UsuńPotter, Narnia i 50 Shades, dobra obsada :D
OdpowiedzUsuńfilm zapowiada się.. spokojnie, nie przymierzałam się do niego na razie :D