Witajcie! Udało mi się pozbyć męczącego kaszlu, dlatego powoli mogę zacząć nadrabiać kinowe zaległości, a tych trochę się nagromadziło. W pierwszy weekend grudnia mam dla was dwie kinowe propozycje, czyli słów kilka o Makbecie, a także słów więcej niż kilka o Kosogłosie.
Tytuł: Makbet
Reżyser: Justin Kurzel
Czas trwania: 113 min.
Premiera: 27 listopada 2015
Mam taką przypadłość i nie wiem czy to dobrze, ale lubię znać opinie krytyków na temat filmów, które zamierzam obejrzeć w kinie. Nie miałem więc żadnych oporów by wybrać się na Makbeta wiedząc, że na stronach takich jak Rotten Tomatoes i Metracritic został oceniony kolejno 83/100 oraz 71/100. Zaniepokoiły mnie niestety względnie niskie zarobki tego filmu (szczególnie, że po zwiastunach można wnioskować iż jest to raczej duża produkcja), kiedy jednak obejrzałem ten film otrzymałem odpowiedź w tej nurtującej mnie sprawie. "Makbet" nie jest pierwszym lepszym filmem przeznaczonym dla szarej masy, która idąc do kina liczy jedynie na rozlew krwi, imponujące walki, czy chociażby oklepane do bólu pościgi godne agenta 007. Film ten oczywiście oferuje większość z tych rzeczy (w szczególności niesamowitą i jakże krwawą scenę zabójstwa Dunkana) jednakże całość, tak jak miało to miejsce w przypadku Pentameronu nie jest typowym produktem komercyjnym, a tworem na który należy spojrzeć pod względem bardziej artystycznym.
"Makbet" oferuje widzowi specyficzny podniosły, przepełniony chłodem klimat wzmagany za pomocą pięknych i jednocześnie surowych szkockich krajobrazów. Wszystko to dodatkowo otoczone zostało naprawdę wspaniałą muzyką, która jest jednym z największych atutów filmu. Gra aktorska w przypadku Makbeta i jego żony, Lady Makbet, jest na najwyższym poziomie. Michael Fassbender w roli oszalałego Makbeta sprawdził się znakomicie prawie niczym Heath Ledger w roli Jokera. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że grzechem byłoby nieprzyznanie mu za tę rolę nominacji do Oscara. I chociaż staram się unikać w tym przypadku porównań- film, a książka, to i tak muszę przyznać, że jako ekranizacja "Makbet" został dosyć wiernie oddany i dodatkowo wzbogacony przez twórców o kilka scen, których w książce byśmy nie uświadczyli.
Jak na ten moment "Makbet" w reżyserii Justina Kurzela jest moją ulubioną ekranizacją Szekspirowskiego dramatu. Jak już podkreślałem, nie jest to typowa produkcja, mająca na celu zarabianie dużych pieniędzy. Ten film urzeka dopracowanymi detalami zaczynając od kostiumów, a na portretach psychologicznych kończąc. Jeżeli macie możliwość, wybierzcie się na Makbeta do kina. Nie pożałujecie.
Ocena filmu
Tytuł: Igrzyska Śmierci: Kosogłos. Część 2
Reżyser: Francis Lawrence
Czas trwania: 145 min.
Premiera: 20 listopada 2015
Nie muszę chyba ukrywać, że na ostatnią ekranizację Kosogłosa czekałem tak bardzo, jak na ostatniego Harry'ego Pottera. Porównanie to oczywiście jest nieprzypadkowe, bowiem twórcy obu filmów postanowili ostatnią książkę podzielić na dwa osobne filmy. I o ile w Insygniach Śmierci miało to sens i sprawdziło się bardzo dobrze, to w Kosogłosie raczej nie zdało egzaminu. Bo Kosogłos to za mało materiału na dwa ponad dwugodzinne filmy, a znowuż za dużo materiału na jeden film.
Moje oczekiwania co do ostatniego filmu z serii Igrzysk Śmierci były bardzo duże, dlatego tym większe okazało się moje rozczarowanie po obejrzeniu tego filmu. Tak jak w przypadku części pierwszej, film ten został najzwyczajniej w świecie przegadany, przez co chwilami oglądanie go się po prostu dłużyło. Wszystkie te niepotrzebne i ciągnące się rozmowy można było skondensować do krótkich, aczkolwiek treściwych dialogów, tak jak było to zrobione w dwóch pierwszych filmach z tej serii. Pod względem gry aktorskiej nie jest tu najlepiej szczególnie patrząc na Jennifer Lawrence, która na ekranie wydaje się być po prostu zmęczona odgrywaną przez nią rolą. Oczywiście ma swoje dobre momenty, jak chociażby wzruszająca scena z Jaskierem, niestety przez większość filmu widz musi obserwować nijaką, choć ładną, twarz bez wyrazu. Sceny, które w książce wzruszały w filmie nie dają możliwości na wyciśnięcie zbyt wielu łez, ponieważ w momentach zwiększonej akcji wszystko nagle przyspiesza, nie dając widzowi nawet chwili na przetrawienie danej sytuacji i zrozumienie straty, jaką ponoszą poszczególni bohaterowie. Dodatkowo całość została zbyt ugrzeczniona na rzecz młodszego widza i wszystkie drastyczne sceny przedstawione zostały w taki sposób, by nie szokować, tracąc jednakowo na wartości.
To miało być wielkie, pompatyczne, pełne agresji zakończenie serii, niestety to co otrzymałem nie spełniło tych oczekiwań. Piszę to z naprawdę wielkim bólem serca, ponieważ "Igrzyska Śmierci" oraz "W Pierścieniu Ognia" mogę oglądać w kółko, niestety z Kosogłosem, zarówno częścią pierwszą, jak i drugą tak nie będzie. Może, gdyby twórcy zdecydowali się na jeden, powiedzmy trzygodzinny film, to prezentowałby się on znacznie lepiej, ponieważ wycięto by wszystko to co zbędne, a w tym filmie takich momentów jest naprawdę sporo. Momentów, które powinny trwać krócej, które powinny jedynie pozwolić na głębszy wdech w przerwach między pędzącą do przodu akcją.
Ocena filmu
Oglądaliście któryś z tych filmów? Jakie są Wasze opinie na ich temat?
"Makbeta" jeszcze nie oglądałem, ale na pewno się wybiorę. Co do "Kosogłosa" to miałem podobne odczucia, tyle, że dałbym czwórkę. Najbardziej podobała mi się druga część - zarówno książka i film. Za trzecią nie przepadam - też w obu przypadkach. Mimo to trochę szkoda, że seria się skończyła.
OdpowiedzUsuńPS "Kosogłos" ratuje się świetnym soundtrackiem, nowy utwór z udziałej Jennifer, który puszczono w czasie napisów końcowych był niewiarygodnie wzruszający i chyba zniszczył mnie bardziej niż sam film. :)
Co do strony muzycznej Kosogłosa to się zgodzę, chociaż w tej części w porównaniu do poprzednich wyjątkowo mało było muzyki, a dużo ciszy, chociaż to chyba efekt zamierzony. Co do piosenki na napisach końcowych to rzeczywiście świetna, aczkolwiek nie byłem świadom, że to Jennifer śpiewa :)
UsuńJa się zorientowałem, ale dopiero w domu uświadomiłem sobie, że to przecież piosenka ze sceny z Rue. Gdybym wiedział o tym w kinie i rozpoznałbym ją to chyba bym się rozryczał :D
UsuńNa Makbeta mam nadzieję wybrać się w przyszły weekend (mam nadzieję, że jeszcze będą grać u nas w kinie) - trailer intrygował i zapowiadał wspaniałą grę aktorską. Jestem bardzo ciekawa jak wypadnie film :)
OdpowiedzUsuńMnie ten film powali na kolana więc mam nadzieję, że i Tobie się spodoba :)
Usuń"Makbeta" obejrzę z pewnością - trailer narobił mi ogromnego smaka na symboliczną ucztę w stylu "Valhalla Rising" a sam dramat, wiadomo, na historię o władzy i szaleństwie. Czytałam jednak, że film jest raczej wydmuszką, miłym dla oka, ale pustym pudełkiem. Dlatego podchodzę do niego z lekkim dystansem.
OdpowiedzUsuńWcześniej nie byłem do końca przekonany co do Makbeta, chyba mam po prostu złe wspomnienia z niektórych ekranizacji dramatów :) Jednak po Twojej recenzji jestem pewien, że się na niego wybiorę :D Mam tylko nadzieję, że się nie rozczaruję ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
http://mybooktown.blogspot.com/