"Wojna płci" wyreżyserowana przez Jonathana Daytona i Valerie Faris została oparta na faktach. Film ten przenosi widza do roku 1973, kiedy to niezwykle popularna i odnosząca sukcesy tenisistka, Billie Jean King, decyduje się rozegrać jeden z najważniejszych w jej życiu meczy. Jej przeciwnikiem na korcie zostaje Bobby Riggs, dawny mistrz i skandalista nie mogący pogodzić się z faktem, jakoby kobiety w sporcie miałyby być traktowane na równi z mężczyznami. Zanim przejdę do recenzji muszę napomknąć, że jestem zdziwiony tym, jak "Wojna płci" została pominięta pod względem jakiejkolwiek reklamy. Tak więc wybierając się do kina poza oceną filmu postanowiłem odnaleźć powód, dla którego tytuł z Emmą Stone i Stevem Carellem w rolach głównych przeszedł bez echa.
Film ten mógłbym podzielić na trzy części: interesujący wstęp, słabe rozwinięcie i dobre zakończenie. Jego największym problemem przemawiającym na jego niekorzyść jest to, że ciężko jest jednoznacznie określić czym "Wojna płci" ma być. Filmem biograficznym przedstawiającym walkę o prawa kobiet? Filmem sportowym? Nieszczęśliwym romansem dwóch kobiet? Dramatem? No cóż, łatwiej mi powiedzieć, czym "Wojna płci" na pewno nie jest. No więc wbrew temu, co o tym filmie można przeczytać, nie jest on komedią. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie, czy podczas seansu pojawiła się więcej niż jedna zabawna scena. Co prawda postać Riggsa grana przez Steve'a Carella ma w sobie coś komediowego, ale to nie czynie jednak filmu na tyle zabawnym by móc o nim mówić jako o komedii.
Filmy o tematyce sportowej nigdy nie były przeze mnie jakoś wybitnie lubiane, a mimo to "Wojnę płci" oglądałem momentami z dużą przyjemnością i zaciekawieniem. O dziwo wszystkie najlepsze sceny, to te dotyczące przygotowań, jak i samego meczu pomiędzy Billie Jean King z Riggsem oraz walki o to, by kobiety zajmujące się sportem mogły zarabiać tyle samo co mężczyźni. Właśnie na tych tematach i wątkach skupia się pierwsza i ostatnia część filmu. Pora więc napisać co jest nie tak ze środkiem filmu. Kiedy początek mamy za sobą na główny plan nagle wysuwa się pasujący jak kwiat do kożucha wątek lesbijskiego romansu. Nie zrozumcie mnie źle, tu nie chodzi o sam temat, bo w filmach takich jak "Carol" sprawdzał się on dobrze, ale sam sposób w jaki się pojawia absorbując całą uwagę widza, spychając resztę na dalszy plan. W pewnym momencie miałem wrażenie, że motyw homoseksualizmu głównej bohaterki jest tym najważniejszym, a sport i wspomniany mecz z Riggsem to jedynie dodatek do całości. Na szczęście ostatnia część filmu ratuje tę gafę jak tylko może. Starcie z Billie Jean King z Riggsem trzyma mocno w napięciu.
Niewątpliwie największym nazwiskiem w całej obsadzie aktorskiej jest Emma Stone. Niestety nie jestem w stanie jednoznacznie ocenić pracy jaką wykonała na ekranie. Są takie sceny, gdzie rzeczywiście można odnieść wrażenie, że Emma bardzo dobrze oddaje postać Billie Jean King wraz z jej determinacją w dążeniu do dążeniu do wyznaczonego celu. W innych natomiast wypada sztucznie i nieprzekonująco, jakby zupełnie nie pasowała do danej jej roli. Być może prawdziwa Billie Jean też taka była. Niejednoznaczna. Ciężko jest mi jakkolwiek pozytywnie wypowiedzieć się na temat Andrea Riseborough, filmowej kochanki głównej bohaterki. Dawno żadna postać tak bardzo nie irytowała mnie swoim zachowaniem, jak i samym pojawianiem się na ekranie. Duży plus za to należy się dla Steve'a Carella. Grany przez niego Bobby Riggs to kolorowy ptak, dumny i przerysowany w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Oglądając "Wojnę płci" chwilami bez problemu widziałem to, jak dobry ten film mógł być. Mógł, bo nie jest. Na szczęście nie jest też wybitnie zły. Jestem nawet skory do stwierdzenia, że można go obejrzeć w wolnej chwili jeżeli tylko kogoś interesuje tematyka poruszona w filmie, tudzież jest zagorzałym fanem Emmy Stone i ogląda wszystko w czym ta aktorka się pojawi. Na mojej ocenie najbardziej zaważył fakt, że twórcy nie potrafili do końca się zdecydować czy chcą stworzyć kolejne "Carol" czy po prostu zrobić dobry film pokazujący jak kobiety w latach 70. walczyły o swoje prawa w sporcie. Czasami co za dużo, to niezdrowo.
Wracając do pytania z pierwszego akapitu, już nie dziwię się czemu "Wojna płci" przeszła bez większego echa. Ten film zwyczajnie na więcej nie zasługiwał.
Wracając do pytania z pierwszego akapitu, już nie dziwię się czemu "Wojna płci" przeszła bez większego echa. Ten film zwyczajnie na więcej nie zasługiwał.
Ocena filmu: 6/10
Tytuł: Wojna płci
Reżyseria: Jonathan Dayton, Valerie Faris
Czas trwania: 122 min.
Premiera: 8 grudnia 2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz