2 gru 2017

Weekend z filmami: Na karuzeli życia

Uwielbiam filmy Woody'ego Allena. Na świecie nie ma chyba drugiego takiego reżysera, który na swoim koncie miałby tyle produkcji, rok w rok wypuszczając na ekrany kin nowe tytuły. Niezależnie od tego, czy zabieram się za jego lepsze, czy gorsze filmy, obcowanie z Allenowską twórczością zawsze stanowi dla mnie pewien rodzaj przyjemności, nawet jeżeli przysypiam ze znużenia, co już mi się kiedyś zdarzyło i to chyba nawet nie jeden raz. "Wonder Wheel" (pozwólcie, że częściej będę używać angielskiego tytułu, bo na ten polski naprawdę ciężko mi się patrzy) z jednej strony zapowiadał się obiecująco chociażby ze względu na obsadę, z drugiej zaś pojawiły się obawy czy Allena stać jeszcze na jakiekolwiek zaskoczenie widza. No i cóż, po seansie mogę Wam powiedzieć tyle, że jeżeli nie przypadła Wam do gustu "Śmietanka towarzyska" (jak dla mnie był to film dobry, chociaż momentami nużący), to zapewne "Wonder Wheel" będzie dla Was jeszcze większym rozczarowaniem.

Ja rozumiem, że Allen przez te wszystkie lata wypracował swoje własny, specyficzny dla niego styl. Już same napisy początkowe i muzyka grana wtedy w tle to jedne z jego elementów charakterystycznych. Niestety oglądając "Wonder Wheel" odniosłem wrażenie, że film ten został stworzony niczym produkt taśmowy, mając gdzieś potrzeby widza. Najnowszy film Woody'ego Allena nie zaskakuje dosłownie niczym, bazując na schematach utartych przez wiele lat pracy reżysera. Wszystko to, co w "Wonder Wheel" zawarte znajdziemy w innych produkcjach Allena i to w zdecydowanie lepszym, o wiele bardziej interesującym wydaniu. Pozostaje więc zadać pytanie czy reżyser po prostu na dobre zamknął się w swoim pudełku, czy też wypalił się i potrzebuje przerwy, by powrócić z czymś naprawdę dobrym.
Głównym miejscem akcji jest tu słynny amerykański park rozrywki na Coney Island. Życie postaci z małymi wyjątkami ogranicza się do niego. Na ekranie nieustannie atakują nas tłumy przesiadujące na plażach, hałas wydawany przez karuzele i stoiska z najróżniejszymi atrakcjami oraz kolorowe światła nie dające wytchnienia nawet w nocy. Są lata 50. ubiegłego wieku. Główni bohaterowie to czwórka postaci. Są to: aspirujący dramaturg, a obecnie ratownik na plaży- Micky, niespełniona aktorka nieszczęśliwie pracująca jako kelnerka- Ginny, jej wybuchowy partner niestroniący niegdyś od alkoholu- Humpty oraz jego córka z pierwszego małżeństwa, poszukiwana przez mafię Carolina. Losy tej czwórki skrzyżują się przynosząc niespodziewane zdarzenia. Albo i spodziewane, bo łatwo jest się domyśleć w jaki sposób poprowadzona zostanie fabuła i jakie zakończenie zgotuje nam reżyser.

Seans ten był dla mnie bardzo nużący, udało mi się jednak dotrwać do końca. Sama historia może i ma potencjał, ale zrealizowana została w sposób bardzo zachowawczy. Wszystko wydaje się być tu wręcz do bólu poprawne. Brakuje akcji, nagłego przyspieszenia, fabularnego twistu albo odrobiny szaleństwa w postaci sceny, w której jedno z bohaterów mogłyby dać upust swoim emocjom. Oczywiście dochodzi do kilku nieprzyjemnych konfrontacji i wynikających z nich kłótni, ale zostają one wyciszone. Aż szkoda, że nie zostały popchnięte o krok dalej. I tak, wiem że filmy Allena po prostu takie są. Przeważają w nich błyskotliwe i zabawne dialogi. Tutaj niestety mało jest momentów zarówno błyskotliwych, jak i zabawnych. Jeżeli chodzi o te drugie, to znalazła się jedna, góra dwie sceny, a raczej kwestie, które lekko mnie rozbawiły. 
Zdjęcia to jeden z tych pozytywnych elementów w całości. Wyglądają naprawdę dobrze. Moją uwagę zwrócił przekrój tego, że w niektórych momentach obiektyw pokazuje wszystko z pewnej odległości zawierając całe sylwetki bohaterów i piękne prezentujące się elementy tła, innym razem dając maksymalne zbliżenia na twarze bohaterów. Największe zastosowanie ma to w dialogach. Bardzo dobre jest także operowanie światłem. W jednej chwili wszystko mieni się w jasnych, złocistych barwach, by za chwilę kolory straciły życie i stały się o wiele zimniejsze. Najczęściej dzieje się to w trakcie rozmów, szczególnie tych niekoniecznie przyjemnych, co być może miało związek ze zmieniającymi się nastrojami bohaterów

Co do obsady, to jest ona dobra, a charaktery poszczególnych postaci są interesujące. Mimo to nie są one w stanie uratować filmu i sennej fabuły. O tym, że Kate Winslet ma talent wie każdy. Jej postać szczególnie wyrywa się na pierwszy plan. Widać jak bardzo cierpi żyjąc w małym mieszkanku na Coney Island zarabiając grosze jako kelnerka. Widać również, jak bardzo pragnie zmienić swój los i złapać wiatr w żagle. To właśnie Ginny grana przez Winslet błyszczy najbardziej ze wszystkich aktorów. Zaangażowanie Justina Timberlake do roli Mickiy'ego było ciekawym pomysłem, bo piosenkarz w produkcjach takich jak „The Social Network” czy „Wyścig z czasem”, pokazał, że tak dobrze potrafi grać, jak śpiewać. Dobrze się patrzy na relacje zachodzące pomiędzy nim, a filmową Ginny. Można też jednak odczuć, że potencjał Timberlake nie został do końca wykorzystany.
Jest mi naprawdę przykro, że "Wonder Wheel" dostaje ode mnie tak niską ocenę. Jakkolwiek bardzo bym chciał, rzeczywistości nie da się oszukać. "Na karuzeli życia" (jak okropnie brzmi ten tytuł po polsku) pozostaje daleko w tyle w porównaniu do wielu innych filmów Allena. To dosłownie słaba kalka tego co już wielokrotnie widzieliśmy. Ani zabawna, ani poważna. Jeżeli jesteście fanami Woody'ego, to i tak pewnie po ten tytuł prędzej czy później sięgniecie. Mi pozostaje mieć tylko nadzieję, że kolejny twór Allena (premiera zapewne w 2018 roku) będzie już lepszy, bardziej przemyślany i dopracowany. Szczerze mówiąc to wolałbym nawet poczekać te 2-3 lata, jeżeli tylko to dałoby gwarancję spełnienia moich oczekiwań.

Ocena filmu: 5/10

Tytuł: Na karuzeli życia
Reżyseria: Woody Allen
Czas trwania: 101 min.
Premiera: 1 grudnia 2017

A Wy co sądzicie o najnowszym tworze Woody'ego Allena? Koniecznie dajcie znać czy lubicie jego twórczość.

3 komentarze:

  1. Od razu się zgodzę, że ten polski tytuł brzmi tragicznie, szczególnie porównując z oryginalnym.
    Szkoda, że film Cię nie kupił. Ja też Allena lubię, chociaż różnie z nim bywa. Śmietanka towarzyska podobała mi się, ale też bez większego szału. Pewnie i tak się na WW wybiorę do kina, ale będę przygotowana na coś słabszego. Ale przynajmniej popodziwiam sobie Kate Winslet :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Na "Wonder Wheel" wybrałam się wczoraj i muszę przyznać, iż Twoja recenzja niemalże idealnie oddaje moje odczucia. Pozytywe aspekty, na które warto zwrócić uwagę? Dobrze oddany klimat tamtych czasów, piękna gra światłem, doskonała Winslet i smutne, lecz dobijająco prawdziwe przesłanie. Mnie gra aktorska Timberlake'a nie kupiła, wręcz przeciwnie, wypowiadane przez niego w przerysowany sposób kwestie, były dla mnie irytujące.
    To, że oglądałam film na ekranie kinowym na pewno sprawiło, iż łatwiej było go przyswoić. Obawiam się, że gdybym uczyniła to na ekranie komputera, wyłączyłabym go przed Allenowym "the end"... Choć może starałabym się tego nie zrobić. Dla Kate - bo to jest właśnie pokaz jej umiejętności aktorskich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kate jest chyba głównym powodem dla którego warto ten film obejrzeć do samego końca :P

      Usuń