Jak już pisałem kiedyś w kontekście innych adaptacji komiksów Marvela, coraz bardziej zaczynam się przekonywać do produkcji z superbohaterami w rolach głównych. Znajdują się jednak serie, które jakkolwiek bardzo by próbowały, nie wzbudzają mojej sympatii. Sam nie jestem pewny z czego to wnika biorąc pod uwagę schematyczność tych filmów. Do takich nieulubionych serii należy na pewno Iron Man oraz omawiany dzisiaj Thor. Tzn. należał... bo już nie należy. Albo należy, ale w mniejszym stopniu niż kiedyś, bo jak się okazało, najnowsza część nosząca podtytuł "Ragnarok" mimo niektórych wad bywa o wiele bardziej zjadliwa niż dwie poprzednie.
Początek filmu przedstawia Thora znajdującego się w opałach. Na domiar złego jego rodzimy świat pogrążony jest w chaosie. Sytuacji nie ułatwia pojawienie się Heli, siostry Thora. Kobieta ta jest czystym wcieleniem zła pragnącym przejąć władzę i zaprowadzić nowy, krwawy porządek. I chociaż ten główny czarny charakter można określić mianem postaci banalnej, która w swoich założeniach ma nic innego, jak dążenie do bezwzględnej władzy, to na wcielającą się w nią Cate Blanchett patrzy się z największą przyjemnością.
Za reżyserię najnowszego Thora odpowiadał Taika Waititi- nowozelandzki aktor oraz reżyser odpowiadający za tytuły takie jak zeszłoroczne "Dzikie łowy" czy chętnie krytykowaną "Zieloną latarnię" będącą owocem współpracy z DC comics. Co ciekawe Waititi nie posiada wcześniejszych doświadczeń w pracy nad filmami Marvela. Na szczęście zmiana reżysera w przypadku tej serii była zabiegiem bardzo trafionym, dającym powiew świeżego powietrza. Jednocześnie była to szansa by zjednać sobie krytyków i zyskać zupełnie nowych fanów. "Thor: Ragnarok" poszedł w stronę kiczu znanego między innymi z moich ukochanych "Strażników galaktyki". Paleta kolorów widocznych na ekranie jest większa i bardziej różnorodna niż uprzednio, a barwy zaś są o wiele jaskrawsze. W połączeniu z dobrze dobraną ścieżką dźwiękową daje to efekt podobny do tego znanego ze wspomnianych już "Strażników galaktyki" (szczególnie drugiej części), czyli kiczu filmów science-fiction z lat 80. ubiegłego wieku. Co najważniejsze, nowy Thor daleki jest od silenia się na bycie poważnym filmem o ratowaniu swojego świata. Tutaj wszystko należy traktować z lekkim... albo nawet i z dużym przymrużeniem oka. Wtedy oczywiście wszystkie te zagrania grubymi nićmi szyte stają się o wiele znośniejsze, a w pewnym momencie wręcz zmieniają się w atrybuty filmu.
Poza wspomnianym kiczem i muzyką kolejnymi charakterystycznymi elementami filmu są wszelkiego rodzaju żarty i gagi atakujące widza ze wszystkich stron. I nie, wcale nie odczuwa się tego, że jest ich za dużo. Ich ilość jest idealna jeżeli tylko zaakceptujemy fakt, że nowy Thor został popchnięty w stronę komedii. W filmie mamy również ciekawe postacie z jajem. Wśród nich oczywiście bohater pierwszoplanowy, czyli Thor, który również jak i cała seria został trochę odświeżony za sprawą nowej fryzury. Poza tym warto wspomnieć o gościnnym udziale Hulka i Doktora Strange. Z tej dwójki to Hulk wygrywa starcie czasami wręcz kradnąc poszczególne sceny tylko dla siebie. Po raz kolejny bardzo dobrze działa przenikanie się poszczególnych serii Marvela dzięki czemu wszystkie filmy w jakiś sposób się ze sobą łączą. Trzeba podkreślić, że w "Thor: Ragnarok" nie chodzi o nic więcej, jak dobra rozrywkę naszpikowaną głośną muzyką, znanymi aktorami, efektami komputerowymi i niezaskakującymi zagraniami fabularnymi. Chociaż na brak akcji nie można tu narzekać, co pierwszy akt filmu był dla mnie momentami... nużący? Nieciekawy? Dopiero gdzieś w połowie wbiłem się w rytm serwowany przez reżysera i aktorów. Co najciekawsze, nowego Thora najbardziej doceniać zacząłem kilka dni po seansie.
Ze wszystkich Thorów to właśnie ten okazał się być najlepszym. Jeżeli studio zamierza pozostać przy takiej estetyce i tym samym reżyserze, to chętnie obejrzę kolejne części, a te powstaną bez wątpienia biorąc pod uwagę to, jak wielkim sukcesem na całym świecie okazał się "Thor: Ragnarok". Nie jestem tym wcale zdziwiony, bo ten tytuł na prawo zachwycać od samego plakatu, aż po napisy końcowe i bonusową scenę, na którą jak zwykle wszyscy w kinie czekali. Oczywiście, "Thor" nadal nie jest moją ulubioną serią spod znaku Marvela, ale dzięki temu co w "Ragnarok" tchnął Taika Waititi, cykl ten awansował w moim rankingu o kilka miejsc wzwyż.
Ocena filmu: 7/10
Tytuł: Thor: Ragnarok
Reżyseria: Taika Waititi
Czas trwania: 130 min.
Premiera: 25 października 2017
Oglądam z uwielbieniem filmy Marvela i bardzo podoba mi się kierunek, w którym one podążają. Czysta rozrywka, coraz większe widowiska, filmy naszpikowane akcją i efektami. Aż mam ciarki na myśl, co będzie w kolejnych "Avengersach". :)
OdpowiedzUsuń"Thor: Ragnarok" bardzo mi się podobał, jeszcze na żadnym z filmów Marvela tak się nie uśmiałam. W mojej ocenie ten film przebił pod względem humoru obie części "Strażników Galaktyki". Nie sądziłam, że tak szybko inna produkcja ich zdetronizuje pod tym względem. :)
Ach, byłabym zapomniała. Siostra Thora to Hela, a nie Helena. ;)
UsuńDzięki! Ja to zawsze coś przeinaczę :D Już poprawione.
Usuń