28 gru 2017

Podsumowanie roku 2017: Muzyczni ulubieńcy

Koniec roku już przed nami, pora więc by posumować minione dwanaście miesięcy i wybrać swoich ulubieńców. Z tej też okazji przygotowałem trzy wpisy z moimi topkami, o ile tak można to nazwać. W dzisiejszym poście pokrótce przedstawię płyty, które podbiły moje serce i do których wracam wyjątkowo często. Przy kompletowaniu listy sugerowałem się tylko albumami, które swoją premierę miały w 2017 roku. Słucham dosyć zróżnicowanej muzyki, więc znajdziecie tu skrajnie różnych wykonawców. Od rapu, poprzez czysty pop, aż do muzyki elektronicznej. Kolejność płyt przypadkowa. Zaczynamy!


1. Jay-Z "4:44"

Szanuję i lubię Jay'a-Z jako artystę, ale niektóre z jego albumów były ciężkostrawne, tym bardziej gdy chciało się je przesłuchać całe na raz. Przykład? Pochodzące z 2013 roku "Magna Carta... Holy Grail". Na szczęście wydane w tym roku "4:44" to skondensowane 36 minut muzycznej przyjemności. Raper na nowym krążku postanowił rozprawić się z przeszłością. Przyznaje się do zdrady, wspomina nienarodzone dziecko czy niesławny skandal w windzie z Solange. Niezależnie od tego czy są to szczere wyznania, czy też sposób na zarobienie łatwego hajsu, to od tego albumu ciężko się uwolnić. Za każdym razem kiedy do niego wracam słucham go od początku do końca. Jay'a w takim wydaniu kupuję w 100%. Poza świetnymi współpracami z artystami takimi jak Frank Ocean czy Beyonce, na "4:44"znajdziemy mnóstwo sampli z kultowych utworów Niny Simone albo Stevie Wondera przemieszanych z rapem Jay'a.

2. Lorde "Melodrama"

Ponoć popowe arcydzieło. I rzeczywiście, "Melodrama" to jeden z najlepszych popowych albumów zaserwowanych w tym roku. Lorde mimo młodego wieku pokazuje, że ma na swoją muzykę konkretny pomysł którego kurczowo się trzyma. "Melodrama" wydaje się być pod względem klimatu podobna do jej pierwszego albumu, "Pure Heroine", a jednocześnie jest diametralnie inna. Album ten ma do zaoferowania lekki przyjemny pop, który jednak stroni od prostych tekstów, zdecydowanie będących konikiem młodej nowozelandzkiej piosenkarki. Z wokalem i tekstami Lorde nawet najbardziej błahe miłosne dramy nabierają wielkiego impetu. Po raz kolejny okazuje się, że krótkie i spójne muzycznie i tekstowo albumy słucha się o wiele lepiej, bowiem "Melodrame" połyka się na raz.

3. Kendrick Lamar "Damn."

Kendrick Lamar to prawdziwe objawienie wśród raperów. Kiedy wydaje się, że Lamar wydał właśnie swój najlepszy album, którego już przebić nie zdoła, w ciągu 2-3 lat wypuszcza kolejny i po raz kolejny sam podnosi sobie poprzeczkę na niewyobrażalnie wysoki poziom. W "Damn." spodobało mi się przede wszystkim to, jak Lamar bazuje na kontrastach pomiędzy bardziej agresywnymi kompozycjami ("HUMBLE.", "DNA."), a bardziej chilloutowymi i wolniejszymi kawałkami ("LOYALTY.", "LUST", "PRIDE".). Bardzo dobrze wypadają tu kolaboracje, w szczególności ta z U2 oraz inna z gościnnym wokalem Zacariego. Jest też Rihanna, ale kolaboracja z nią na tle dwóch wcześniej wspomnianych wypada raczej przeciętnie.

4. Kelly Clarkson "Meaning of life"

Z twórczością Kelly Clarkson mam pewien problem. Uwielbiam niektóre jej starsze piosenki, ale spotkania z całymi płytami (w szczególności ostatnią- "Piece By Piece") nie stanowią już tak dużej przyjemności. W szczególności od momentu, kiedy Clarkson porzuciła cięższe brzmienie i niezbyt optymistyczne teksty z "My December" na rzecz przyjaznego radiu pop-rocka. Na szczęście album "Meaning of life" to stanowczy zwrot w jej twórczości. Clarkson na nowym krążku sięgnęła gatunków takich jak soul, gospel i R&B łącząc je ze współczesnym popem. Gitara elektryczna kurzy się gdzieś w kącie, jednak nic straconego, zamiast tego mamy mocne basy, mnóstwo chórków i zapadające w pamięć refreny. "Meaning of life" to zaraz po "My December" najbardziej śmiały krok, jaki wokalistka zrobiła w swojej karierze. Chwała jej za to.

5. Natalia Nykiel "Discordia"

"Lupus Electro", czyli debiutancka płyta Natalii Nykiel zachwyciła mnie za sprawą lekkiego elektronicznego brzmienia oraz za sprawą warstwy lirycznej. Co warto podkreślić stało za nią wielu wspaniałych pisarzy jak Katarzyna Nosowska czy Paulina Przybysz. Drugim albumem zatytułowanym "Discordia" Nykiel pokazuje, że nie chce być kolejnym produktem na polskim rynku muzycznym. Nadal jesteśmy w kręgu elektroniki, ale tym razem jest ona cięższa, bardziej surowa. Zmieniły się też teksty. Czy na lepsze? Ciężko stwierdzić, niemniej w oprawie muzycznej Bartka Królika brzmią dobrze. Sama wokalistka napisała większość z nich. Pozostałe stworzone zostały przez szanowanych przeze mnie artystów takich jak Maria Peszek i Dawid Podsiadło. "Discordia" to krok ku indywidualności. Jeżeli chodzi o polską muzykę elektroniczną, to Natalia Nykiel ma u mnie zasłużone pierwsze miejsce. Oby tak dalej.

6. Sam Smith "The Thrill Of It All"

Nie pamiętam czy kiedykolwiek do końca przesłuchałem debiutancki album Sama Smitha zatytułowany "In The Lonley Hour". Oczywiście singlowe "Stay With Me" oraz "I'n Not The Only One" łatwo zapadały w pamięć i wracało się do nich często, nawet jeżeli nie z własnej woli, to za sprawą radia, które męczyło te kawałki do upadłego. Dopiero drugi album Smitha, "The Thrill Of It All" mnie do niego przekonał. Jest to płyta niezwykle emocjonalna i pełna bólu związanego ze złamanym sercem. Brzmi trochę depresyjnie, a mimo to można usłyszeć w niej trochę światła. "The Thrill Of It All" zachwyca od strony wokalnej, lirycznej, jak i instrumentalnej. Moim największym faworytem jest podniosłe "Pray" i duet z YEBBA w "No Peace".

Dodatkowo polecam:
7. Syd "Fin"
8. Little Dragon "Season High"
9. Lana Del Rey "Lust For Life"
10. Ramona Rey "Ramona Rey 4"

A po jakie płyty Wy najczęściej sięgaliście w 2017? Koniecznie dajcie znać w komentarzach.

5 komentarzy:

  1. Nie jestem szczególną fanką Lorde, ale Melodramy po prostu świetnie mi się słucha, chyba właśnie ze względu na charakterystyczny klimat. Moim zdecydowanym ulubieńcem w tym roku jest Tell me you love me od mojej ulubionej Demi, bo ta płyta jest wręcz uosobieniem tego co od zawsze kochałam w jej twórczości, w jeszcze ulepszonej wersji. :D Poza tym raczej rzadko sięgam po całe płyty, może pora to zmienić? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Również jestem pod wrażeniem najnowszej płyty Kelly Clarkson, chociaż na początku byłam trochę zaskoczona taką zmianą, ale wydaje mi się, że wyszło jej to na dobre :) U mnie w tym roku królowały płyty: "Divide" Eda Sheerana (no, poza utworem "Shape of you", bo było tak często nadawane w radiu, że mi obrzydła), "Evolve" Imagine Dragons i ostatnio dość często sięgam po "The best of" Ani Dąbrowskiej :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Sam Smith ❤
    U mnie królowała najnowsza płyta Eda. Z polskich natomiast 'Mój dom' Korteza :)
    Rzadko sięgam po całe płyty, ale te dwie wysłuchałam w całości i jestem oczarowana.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawy zestaw, lubię Maca Millera, choć zatrzymałam się na twórczości sprzed dekady. :D Zachęciłeś mnie, do Jaya Z też!

    Miło Cię odwiedzić po długiej przerwie! Teraz będzie mnie tu więcej, bo moje życie się chwilowo ustabilizowało. ;) Spełnienia marzeń w 2018 roku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję❤ Tobie natomiast życzę samych udanych podróży! :D

      Usuń